sobota, 9 listopada 2013

Tym razem naprawdę koniec! xD

Wyszło, jak wyszło, ale jeszcze jedna notka xd Ale tym różni się od poprzedniej, że o ile i tu jest smęcenie, to jest tu jeszcze jedna, bardzo ważna rzecz. Flaczki, mózgi, czaszki, jucha, bebechy, rzeź :D
Tytuł, jak zwykle, nieadekwatny xP

“He's come so far to find the truth, he's never going home"


Znowu czuł ten dokuczliwy ból głowy dręczący go od... Nawet nie był już do końca pewien, od kiedy; ale wydawało mu się, że od jakichś dwóch lat. Czyli mniej więcej od tego czasu, w którym zginęła jego siostra. To znaczy się, sama nie zginęła, ale nie było konieczności roztrząsania tożsamości zabójcy i wyznaczania winnych, bo jakoś nikt się do tego nie garnął; może poza Kowalskim, ale jego przywiązania do Doris nikt, włącznie z Bulgotem, nie potrafił pojąć.
Ciężarówka po raz kolejny podskoczyła na wyboju, a delfin uderzył głową w jeden z metalowych prętów podtrzymujących całą konstrukcję tyłu pojazdu i syknął cicho, po czym popatrzył przeciągle na wilka siedzącego za kierownicą z wyrzutem. Musiał przyznać, że po wielu latach patrzenia na świat tylko jednym okiem, widok z pary oczu wydawał się niecodzienny, aczkolwiek znacznie lepszy, pełniejszy. Oczywiście blizna pozostała, a miejsce, gdzie niegdyś była opaska było poranione i blade. Do tego oczy nadal pozostawały różnobarwne, choć teraz prawe było biało-czerwone, a nie po prostu szare. 
Naprzeciwko siedział Kowalski, który raz jeszcze sprawdzał, czy mechaniczne skrzydło, którym zmuszony był zastąpić prawdziwe, działa, jak należy. Parę dni po śmierci Doris polał się żrącym kwasem, ale nie zginął dzięki szybkiej interwencji Skippera i Rico; próbę samobójczą okupił jednak skrzydłem, utratą wzroku w jednym oku i wyglądem. Wielu piór na prawej części twarzy brakowało, a skóra w tamtych miejscach wyglądała, jakby ktoś włożył głowę ptaka do ognia. Jeśli śmierć Szeregowego podczas jednej z misji wywarła na niego spory wpływ, to po śmierci siostry Bulgota stał się całkowicie niewrażliwy na cokolwiek; a przynajmniej na takiego wyglądał.
Obok siedzieli Skipper i Neil, których życie w ostatnim czasie nieco mniej doświadczyło. Oczywiście też nie wyglądali tak, jak w latach młodości, a bardziej jak prawdziwi weterani, lecz w porównaniu do ostatnich przeżyć Rico, czy Kowalskiego nie mieli tak źle.
Sam Rico... Cóż... Jeśli po dwukrotnej utracie ukochanej, do tego za drugim razem być współodpowiedzialnym za jej śmierć da się nie być już tylko pustą skorupą, to nie wiedział, w jaki sposób to osiągnąć. Nie wiedział co prawda, co stało się z dzieckiem, ale jak Bulgot znał Irisha, to nie było to nic dobrego, czy przyjemnego; a znał go całkiem dobrze. Irish nawet posunął się do stwierdzenia, że on i Bulgot są niemal identyczni, jednak każdy, kto się poznał na tym czarnym skurwysynu, wiedział, że jest zdolny do kłamstw, albo i gorszych rzeczy, jeśli są mu na rękę.
Francis zaczął się zastanawiać, co tak właściwie tu robi. Moi arcywrogowie - pomyślał z pewną dozą goryczy. Choć sam też nie grzeszę urodą. Po trzech latach ukrywania się, wypłynął w końcu na powierzchnię - tak dosłownie, jak przenośnie - i postanowił spłacić pewne długi. Teraz zamierzał zająć się ostatnim z nich.
Wóz podskoczył po raz kolejny i zatrzymał się.
- Jesteśmy - oznajmił wilk, odwracając się do tyłu.
Pasażerowie skinęli głowami, wzięli broń i wysiedli z ciężarówki, po czym kierowca nawrócił i odjechał.
Przed nimi wznosił się wysoki budynek, postawiony góra parę lat temu, który mógł mieć jakikolwiek kolor, bowiem ze względu na środek nocy nie dało się go określić. W wielu oknach paliło się światło i w nielicznych dało się dostrzec sylwetki osób znajdujących się w środku apartamentowca.
- Trochę inaczej to zapamiętałem - mruknął Skipper.
- Nic dziwnego - odparł Bulgot chrypliwym głosem. - Ostatnio gdy tu byliśmy leżały tu same gruzy i zwłoki. Co by o Irishu nie mówić - potrafi się chłopak zorganizować.
- Tak, to prawda - odrzekł ze smutnym uśmiechem Neil. - Aż za dobrze.
- Myślałem, że gdy tu wrócimy, powrócą jakieś miłe wspomnienia - wyznał dowódca pingwinów. - Ale wiemy, że w miejscu, gdzie wydarzyła jedna z największych zdrad i rzezi w historii raczej nie można oczekiwać miłych wspomnień.
- Mogę wiedzieć, gdzie my do chuja jesteśmy? - zapytał poirytowany melancholijnością towarzyszy Kowalski.
- Tutaj kiedyś było Bractwo - wyjaśnił Francis. - Tutaj wszystko się zaczęło.
- I tutaj się skończy - powiedział Skipper.
Po tych słowach grupa skierowała się ku wejściu do garaży. Bulgot podważył drzwi, a te dalej podniosły się same. Podziemia były dość obszerne i dobrze oświetlone. Co ciekawe, na parkingu nie stało ani jedno auto. Doszli do windy, przechodząc przez pusty garaż, przywodzący scenerią typowy film grozy z psychopatą w roli głównej; a oni byli typowymi nastolatkami idącymi na rzeź. Ta myśl pojawiła się niechciana w umyśle Francisa i choć nie była do końca pozbawiona sensu, to delfin szybko ją od siebie odepchnął.
Weszli do środka windy i wcisnęli przycisk z numerem -15, po czym odbezpieczyli broń. Mieli jednak nadzieję, że na razie nie będą musieli jej używać. Winda była typowym tymczasowym modelem – klatka, tak, jakich używa się choćby w kopalniach. W miarę zjeżdżania coraz głębiej pod ziemię, czuł się coraz mniej pewnie, podobnie zresztą jak pozostali; może nie licząc Kowalskiego, który miał tak samo obojętny wyraz twarzy, jak zawsze.
Klatka zatrzymała się z szarpnięciem i otworzyła, ukazując komandosom długi tunel oświetlony podłużnymi lampami zaczepionymi pod sufitem, dającymi słabe światło. Wyszli z windy i zaczęli się kierować ku majaczącej w oddali plamce czerwieni – zapewne wielkiej sali, podobnej do tej, która była kiedyś na statku Irisha. Z oddali dochodziły do ich uszu ledwie słyszalne dźwięki pianina.
Zaczęli powoli iść przed siebie, by bez większych trudności dotrzeć do owego czerwonego punktu, który faktycznie okazał się wielką salą. Podłogi wyłożono czerwoną wykładziną, podobnie jak ściany, ale tylko na dole, bowiem na wyższym poziomie, do którego dało się dojść po schodach, wszystko było idealnie białe. Nad wszystkim górował złoty żyrandol. Jedyną rzeczą na górnym poziomie, która nie była biała, był Irish, siedzący za pianinem, z tym swoim uśmieszkiem pełnym satysfakcji.
- Witam ponownie – powitał ich delfin. – Ile to już lat? Siedemnaście? Czyż nie urządziłem się nieźle? – zapytał retorycznie. – I tym razem nikt mi tego nie utopi. – Spojrzał przeciągle na Skippera i Bulgota.
- Dobra Irish, koniec pierdolenia – zaczął Neil. – Rozwalimy cię, wyjdziemy i do widzenia.
- Chcecie mnie rozwalić? – Zrobił smutną minę. – Pobrudzicie ściany – rzucił oskarżycielsko, ruchem płetwy wskazując biel, która go otaczała. Podszedł do barierki znajdującej się na końcu swoistego podziemnego tarasu i spojrzał z góry na komandosów. – Dziwi mnie to, że sami się nie pozabijaliście, po tym, co tam się wyrabiało – oznajmił w końcu, szczerząc zęby w uśmiechu. – Jeden zabił narzeczoną drugiego, inny syna tamtego, czwarty przyjaciela tego pierwszego… No, trochę tego jest, co? – Z jego gardła wydobył się gardłowy śmiech, który zabrzmiał naprawdę upiornie. – Dziwny świat, co poradzić. No, było miło, powspominaliśmy, ale teraz muszę kończyć.
Po jego słowach, zza mebli i ścian wyłonili się jego podwładni i od razu zaczęli strzelać. Bulgot zdążył tylko złapać kątem oka klatkę piersiową Skippera rozrywaną przez dziesiątki pocisków oraz jego twarz, którą spotkał podobny los. Prawą płetwą złapał za karabin i nacisnął spust. Potem jego lewicę zalały naprzemienna fale ciepła, chłodu i bólu. Rzucił okiem w jej kierunku, a raczej tego, co z niej zostało. Cienkie strzępki mięśni, nerwów, kości i krew z nich skapująca. Spróbował dostać się do Irisha, co przypłacił kilkoma kulkami z brzuchu; udało mu się jednak dotrzeć do przeciwnika, lecz był zbyt zmęczony, by skutecznie z nim walczyć. Wylądował na białej podłodze, uderzając się w resztki lewej płetwy. Jego głowę ponownie wypełnił tępy ból, a przed jego oczyma zaczęły stawać mu obrazy z przeszłości; jego płetwy zaciskające się na szyi siostry, nóż wchodzący w pierś Jeffersona, kula, którą otrzymał od niego Rockgut. Wszystko to i wiele innych rzeczy uderzyło w niego z siłą tsunami, lecz nie zamknął oczu i spojrzał w brązowe oczy swojej zguby, pozbawione wyrazu. Oczy Irisha.
- Cóż mogę rzec. – Zrobił zamyśloną minę. – Ujebałeś mi podłogę. – Podniósł z ziemi długi, żelazny pręt i uniósł go.
***
- Dziwny świat, co poradzić. No, było miło, powspominaliśmy, ale teraz muszę kończyć.
Kowalski wyjął z pochwy nóż przytroczony do karabinu i wbił go aż po rękojeść w kark Rico. Broń wyleciała ze skrzydeł ptaka, a on sam zaczął trząść się konwulsyjnie i osunął się na ziemię, po to, by naukowiec mógł wystrzelić w jego głowę parędziesiąt pocisków, zmieniając twarz w czerwonawą, mokrą breję.
Nie lepszy los spotkał Skippera; ale on zdążył chociaż wystrzelić, zanim jego wnętrzności wylądowały na ścianie, nieco poniżej mózgu i fragmentów czaszki, a to, co zostało z ciała opadło bezwładnie na podłogę.
Bulgot już wtedy nie miał jednej płetwy, co nie powstrzymało go przed ostatnim heroicznym czynem w życiu – próbą zabicia Irisha, skazaną oczywiście na porażkę. Ssak w połowie leżał, w połowie siedział, wspierając się plecami o barierkę i plując krwią, która wypływała jednocześnie z kikuta i kilku ran w brzuchu oraz klatce piersiowej. Irish powiedział coś i podniósł leżący na ziemi pręt, zamachnął się i uderzył z całą siłą w głowę Francisa. Czaszka nie wytrzymała i pękła, a spod skóry zaczęła lecieć czerwona ciecz; kolejny cios pozbawił kształtu połowy twarz, rozbryzgując dookoła fragmenty kości i mózgu. Kolejne uderzenia całkowicie odebrały głowie jakikolwiek kształt i nadały jej kolor tylko i wyłącznie czerwony.
Strateg podszedł do swojego wspólnika, który odprawił wszystkich swoich ludzi.
- Ładnie zrobione pingwinie, bardzo ładnie – powiedział z promiennym uśmiechem, który na jego twarzy wyglądał groteskowo i strasznie. – Coś takiego trzeba uczcić butelką dobrego wina! – Wyjął spod pianina butelkę drogiego czerwonego alkoholu i nalał dwie lampki. Napili się.
Kowalski załatwił już większość spraw, ale jedna wciąż mu pozostawała. Jednym okiem złapał leżący na stoliku złoty łańcuch, taki jak zakładają czarni gangsterzy w filmach. Podszedł do niego, wziął go w swoje skrzydła i poprzewracał nim parę razy, mierząc jego długość, a następnie zbliżył się do delfina.
- Nie uważasz, że zajebiście wyglądałbyś w takim złotym łańcuchu? – zapytał, gdy ssak stał do niego tyłem, po czym zarzucił mu owy naszyjnik na szyję i zaczął go dusić. Na początku Irish się miotał, lecz po chwili odzyskał swój chłodny spokój, złapał za butelkę i rozbił ją na głowie pingwina, zaś ten spadł na ziemię.
- Po tym wszystkim chciałeś mnie tak po prostu mnie orżnąć, ptaszku? – zadał z przekąsem pytanie, podnosząc jeden z leżących na instrumencie obok noży. Cholera, czemu nie zauważyłem dych jebanych noży? – Nie tak robi się interesy z Irishem. – Lewe skrzydło nielota zaczęło wędrować ku najbliższemu ostremu przedmiotowi. Nie umknęło to uwadze delfina, który się zamachnął i rzucił trzymaną w płetwie bronią, a ta przybiła skrzydło Kowalskiego do stolika. Pingwin poczuł potworny ból, choć nie tak wielki, jak wtedy, gdy polał się kwasem, i przeciętą żyłę. Szarpnął się i syknął, gdy kolejne mięśnie zostały przecięte. Ssak podniósł już drugi nóż. Ptak nie zamierzał tracić więcej czasu. Pociągnął z całej siły i wyrwał skrzydło z pułapki, przy akompaniamencie własnych okrzyków bólu. Podbiegł do broni, która przed sekundą była wbita w jego przedramię i ujął ją w swoją prawicę, by rzucić się w kierunku delfina. Ostrze wbiło się w brzuch przeciwnika, ale Kowalski okupił to raną w plecach, zadaną przez Irisha. Para noży zadawała serię śmiertelnych pchnięć przez jakąś minutę, aż pingwin poczuł, że opuszczają go siły. Już całkowicie zniekształcił organy delfina, a widział je dokładnie, to ran w jego brzuchu było tak wiele, że bez trudu widział jego wnętrze. Ostrze śmignęło w powietrzu po raz ostatni i zostało w splocie słonecznym, a ptak poczuł, że coś odciąga jego głowę do tyłu, a potem tylko dotyk ciepłej od krwi stali na swojej szyi, która została podcięta jednym wprawnym ruchem. Całkowicie pociemniało mu w oczach i wydawało mu się, że spada.

El classico ending, isn’t it? xD
Łooo Jezu, zapomniałem byłem! xd Dedyk dla Asi! xD Asia, masz mnie zdrowo opierdolić, jak już to przeczytasz! xD

sobota, 12 października 2013

EPILOG (ostatniusieńki wpis)

Last goddamn note, so comment this one fuckin’ time.



EPILOG [How Do You Own The Word?]




Migotliwe światło żarówki rozjaśniało niepewnie długi podziemny korytarz w bazie Bulgota. Zwisała na długim kablu wystającym z sufitu bujając się lekko w prawo i w lewo. Po obu stronach tunelu ciągnęły się dwa niknące w dali rzędy drzwi o różnych kolorach i oznaczeniach. Jeden, dwa, trzy… I tak aż do pięciu setek. Były stare i nowe, kolorowe i wyblakłe, na jednych farba się łuszczyła, zaś na innych mieniła się w półmroku.
Delfin szedł przed siebie w opustoszałym kompleksie szukając pomieszczenia z numerem trzynastym. Ostatnią rzeczą, o jaką poprosił swoją byłą już sekretarkę było przygotowanie mu kilku przedmiotów w tymże pokoju.
Wzrok lewego oka błądził po betonowych ścianach, przeskakując z numeru na numer, z żarówki na żarówkę. Choć odzyskał wzrok w drugim, często zamykał jego powiekę, z przyzwyczajenia. Przejechał płetwą po paśmie blizna pokrywających prawą część jego twarzy, tam gdzie niegdyś miał metalową opaskę. Jego skóra była sucha i szorstka, a nie gładka i delikatna, jak kiedyś.
Zaczął się zastanawiać, po co tak naprawdę było mu to wszystko. Mógł pozostać duchem i zabić Irisha przy pierwszej okazji, ale wolał mu pomóc. Dlaczego? Sam chciałby to wiedzieć. Skipper zapewnił mu przykrywkę, ale Bulgot nigdy nie lubił bezczynności, ciągnęło go do rozgłosu. Miał rok spokoju. Potem znalazł go ten skurwiel o czarnej skórze pokrytej bliznami i zaproponował mu układ. Propozycję nie do odrzucenia. I Francis faktycznie jej nie odrzucił. Zajęło im to nieco czasu, ale nie mieli większych trudności.
Kowalski zabił jednego z lemurów z oddziału Jeffersona i popełnił samobójstwo, skacząc z klifu. Albo ktoś go z niego zrzucił. Nieważne. Efekt był taki, że było o dwóch mniej. Potem rozesłali ich do różnych ogrodów zoologicznych i stracili kontakt.
No, Szeregowy często rozmawiał ze swoim wujkiem, Nigelem. Dlatego, gdy Doris i Francis zamordowali agenta, młodziak przyleciał na jego pogrzeb, razem z wieloma innymi komandosami. Wszyscy na stypie wylecieli w powietrze.
Doszedł do trzynastki i zatrzymał się przed drzwiami. Stare, większe od innych, z solidnego drewna, pokryte bordową, odchodzącą już farbą, z pozłacaną gałką. Przekręciła się ze skrzypieniem i drzwi się otwarły. Delfin rzucił ostatnie spojrzenie korytarzowi i pchnął drzwi, a te z głuchym i donośnym jękiem, niosącym się wśród pustych ścian ustąpiły.
Pomieszczenie nie było duże. Idealnie białe ściany, podłoga i sufit, czarna szafka, szklany stolik i wielka kwadratowa wanna. Francis pociągnął drzwi do siebie, zamykając je. Z tej strony nie było klamki. Na stoliku leżała paczka aspiryny i długi nóż. Obok stały szklanka i butelka wody. Delfin podszedł do wanny i odkręcił kurek z ciepłą wodą, którą od razu zaczęła parować.
Przysiadł na stoliku.
Potem znaleźli Neila, w Hoboken, gdzie oddawał się pijaństwu i postanowili go wykorzystać. Irish chciał załatwić Skippera i sekcję z Chicago, ale Bulgot postanowił, że sam to zrobi. Chciał spojrzeć Skipperowi w oczy, zanim go zabije.
I tak się stało, Bulgot pamiętał, jakby to było wczoraj.
Stary Wensty, dowódca oddziału, leżał w kałuży własnej krwi, próbując bezskutecznie wepchnąć wywleczone ze swojego brzucha wnętrzności z powrotem do środka. Kolejny pingwin siedział oparty o ścianę z nienaturalnie przekręconą w bok głową. Następne dwa unosiły się w podziemnym basenie z poderżniętymi gardłami. Pośrodku tego wszystkiego stał Skipper, chwytający się z desperacją harpuna starczącego z jego klatki piersiowej. Wszystkie pióra przybrało kolor rdzawej czerwieni, a z rany wciąż wypływała krew.
- Będziesz… Smażył się w… - Zaniósł się krwawym kaszlem, brudząc posoką ściany. – cholernym piekle. – Samo oddychanie sprawiało mu ból i trudności, nie mówiąc o mówieniu.
- Pewnie tak – przyznał wtedy Francis, naciskając spust po raz drugi. Ptak zatoczył się do tyłu i pośliznął na mokrej, czerwonej kałuży. – Pamiętasz, co ci obiecałem wtedy, na plaży, kiedy mnie opatrzyłeś? – zapytał. – Że już nigdy nie będę próbował zrobić nic ani ludziom, ani komandosom. – Parsknął. – Wychodzi na to, że jestem słaby w dotrzymywaniu obietnic.
Pingwin przemówił, resztkami uchodzących z niego sił.
- Powiedziałeś… że zabijesz… zabijesz Irisha… jeśli… go znaj… dziesz… - wydyszał. – Obiecałeś.
Delfin zmarszczył brwi.
- Nie.
Nacisnął spust po raz trzeci.
Neil oczywiście nic nie wiedział o ich małej maskaradzie. Był święcie przekonany, że Francis chce mu pomóc. Wszystko szło dobrze, do czasu, gdy ten cholerny dureń podsłuchał jego rozmowę z Doris i dowiedział się o tym, co niegdyś między nimi zaszło. Musiał zginąć. Nikt w dowództwie nie płakał, gdy znaleźli go w stercie ryb.
Bulgot spotkał się z Rico na barce wycieczkowej. Mówił mu tylko, co ma robić, a ten, jako iż nie potrafił zbyt dobrze mówić tylko potakiwał. Ciekawe, jakie było jego zdziwienie, gdy w jego plecy trafiła cała seria pocisków.
Leżał na stole przy którym siedzieli, łapiąc płytkie oddechy i może słuchając, a może nie słów Francisa.
- O dziewczynę i młodego się nie martw – powiedział szyderczo. – Zajmę się nimi.
I faktycznie, zajął się. W lesie nikt nie zastanawia się nad pochodzeniem dwóch niewielkich kopców ziemi porośniętych paprociami.
Potem poszło już z górki. Wraz z Irishem i paroma ludźmi wparowali do siedziby dowództwa i wybili wszystkich w środku. Następnego dnia wszystkie posady były już obsadzone i wszystko działało jak przedtem.
Doris w końcu odpuściła i nie nalegała, by Francis zamieszkał z nią w jakimś odludnym miejscu. Irish w jakiś sposób ją oczarował i z głowy wyleciały jej wszystkie niebezpieczne myśli związane z zakładaniem rodziny z bratem.
Tamtego dnia do Bulgota dotarło, jakim jest nieudacznikiem. W całym życia kochał dwie kobiety. Jedna nie żyła, a druga była jego siostrą. Miał nielicznych przyjaciół, którzy mimo wszystko mu ufali. Zabił wszystkich. I co z tego miał? Ciepłą posadkę, mnóstwo podwładnych i pogardę całego świata tylko dla siebie. Może i publicznie mu się kłaniali, lecz za jego plecami mówili o nim „sprzedawczyk”, czy „zdrajca”. W sumie, to wolał się nie zastanawiać, jak o nim mówili.
Obiecałeś – ta myśl pojawiła się w jego głowie niespodziewanie, ale już nie próbował jej od siebie odganiać. Choć w środku, nadal zaprzeczał.
Okazało się, że w butelce nie znajduje się woda, a whisky – jego ulubiony napój, przez ostatnie kilka lat. Prychnął i nalał sobie pełną szklankę. Wziął do ust białą tabletkę, popił ją i połknął.
Wanna była już niemal pełna i para wypełniała cały pokój, ograniczając widoczność do minimum. Obiecałeś. Nie, nic nie obiecywał. Zakręcił kurek i położył nóż na wannie. Zanurzył fragment płetwy w wodzie. Była gorąca jak wrzątek i dotkliwe parzyła spękaną skórę zwierzęcia. Nie cofnął jej jednak prędko, lecz powoli.
Obiecałeś. Powoli zaczął zanurzać się całkowicie w parzącej wodzie, a ciepło odganiało wszystkie myśli, poza jedną. Obiecałeś. Woda sięgała mu pod samą głowę. Sięgnął po nóż. Obiecałeś. Nie.
Ostrze śmignęło wolno w powietrzu, odbijając światło jarzeniówki i znalazł się w prawej płetwie delfina. Lewa wysunęła się powoli z toni ociekając wodą i zatrzymała parę cali na taflą.
Obiecałeś. Oblizał spękane wargi. Tak – pomyślał i podciął sobie żyły.



THE END [this time, it’s really over]


Jak wrażenia? Ostatni wpis (naprawdę), więc miło by było, gdyby każdy zostawił tego jednego komenta ;) Bajo, do zobaczenia na innych mych blogach, bo z pisaniem jeszcze nie kończę, na wasze nieszczęście ;)
PS: Zapraszam na mego w pełni autorskiego bloga z opowiadaniami fantasy ;)
http://trust-no-one-you-idiot.blogspot.com/

sobota, 14 września 2013

Zawieszka

Dzisiaj tylko chciałbym potwierdzić to, czego pewnie i tak się co poniektórzy domyślali - zawieszamy tego bloga. Na czas bliżej nieokreślony, aż najdzie mnie jakakolwiek ochota na kontynuowanie tej smętnej i wiejącej nudą historii. Czyli nie za szybko. 

Trzymajcie się :*

niedziela, 25 sierpnia 2013

Koleejny prolog

Hieloł ludzie dobrej woli! Znowu […] mnie opierdolicie, ale popijawy nie ma i jeszcze całkiem długo nie będzie! xD Ale tym razem jest już zwykła historia, z tym, że walę chronologię, dzięki czemu notki mogą tak naprawdę być o wiele szybciej xd Kto zadowolony, proszę o łapkę w górę xd


PROLOG [za niedługo będzie ich więcej niż zwykłych notek, bijaaacz xD]





Kowalski szedł przed siebie, ku wielkiemu klifowi, górującemu nad zatoką. Ostatnie liście na drzewach szeleściły cicho na wietrze, a drobne źdźbła trawy tańczyły do jego rytmu. I pośrodku tego on – zwykły arktyczny nielot. Nie, nie zwykły. W żadnym razie – pomyślał. Raczej mocno niezwykły. I niebezpieczny, to na pewno. Zrobił kolejny krok, patrząc pusto w tarczę księżyca. Spojrzał jeszcze raz za siebie i w dali dostrzegł Central Park i zoo, w którym żył przez tyle lat, i w którym miał tylu przyjaciół. Miałem przyjaciół – pomyślał z goryczą.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Rzezi początek i ciąg dalszy

Dobrze, dziś notka ze specjalną dedykacją do wszystkich, którzy uwielbiają bezsensowny rozlew krwi, flaki, mordowanie, psycholi i jeszcze raz krew. ;) Tak, do was mówię xD

Vol. 2




Piętnaście lat później
***
Jen siedziała w ulubionym fotelu Skippera, w tym czerwonym stojącym najbliżej kominka, od którego biło ciepło ognia. Czerwone języki lizały kawałek dębowego drewna, wrzucony przez nią kilkanaście sekund temu. Jeszcze raz podeszła do okna, by spojrzeć na śnieżycę, szalejącą na dworze. Wiata została już całkowicie przysypana białym puchem, na gałęziach drzew zaległy istne zaspy. Pada już od trzech dni, pomyślała, Jak tak dalej pójdzie, to całkowicie nas odetnie od świata. Nagle poczuła przyjemny zapach pieczonego ciasta ze śliwkami, które tak uwielbiał jej mąż. Uśmiechnęła się na ten zapach. Skierowała się ku kuchni, ale jej uszu doszło głośne pukanie. Kogo niesie w taką zawieruchę? Doszła do drzwi, odgarnęła z twarzy kosmyk czarnych niczym noc włosów i otworzyła nieznajomym, wpuszczając do pokoju zimne powietrze. W progu stali dwaj mężczyźni. Ten po lewej był milczący i miał paskudną bliznę po lewej stronie twarzy. Patrzył na nią swoimi zimnymi i obojętnymi oczami. Zaś drugi mógłby uchodzić za nawet przystojnego, gdyby nie pusty oczodół w miejscu prawego oka. Wielkie płatki śniegu topniały na ich piórach.

[znów bez nazwy xd]

 Dobra, na początku sprawy ‘organizacyjne’ [xd].
1.                  Dzięęęęękiiii za ponad 7000 na liczniku! xD
2.                  Irish wygrał kuźwaaaa!!! Drugie miejsce obsmarkana Alex, która nic nie zrobiła, trzecie nasz kochany NN, i czwarte ex eaquo Carmen, Neil, DeWard [What?], Orzełek i chyba jeszcze ktoś xd
3.                  Znowu nie będzie kontynuacji popijawy xD
4.                  Jestem niedobry xd
5.                  Kukurydza z mleczkiem [sory ywo, musiałem xD]
6.                  To będzie taki jakby one-shoot podzielony na dwie części. Kapujecie? Xd
7.                  Kto czyta PLiO??? +50 zajebistości xD
8.                  Dobra, to tyle mojego psioczenia, zapraszam do czytania xP
                           

Le Masakre Vol. 1



Nie można było powiedzieć, że Skipper był złym kapitanem. Dowodził piętnastką żołnierzy, każdego znał z imienia, z każdym się przyjaźnił. Czterech mądrych braci Kowalski – John, Artur, Nick i Will. Wiecznie rozgadany Rico i wesoły Stanley „Szeregowy”, Mafredi i Johnson, wyrachowany Mike o szarych oczach i rudowłosy Nate, opowiadający sprośne dowcipy Chris i roztropny Daniel, żywiołowy Aaron i nieśmiały Chester oraz zabiegany Jeremy.
Pewnego dnia Skipper został generałem i zamiast dowodzić na polu walki, kierował wszystkim z namiotu, rozstawiając przysłowiowe pionki. Jednak wciąż utrzymywał kontakt i w miarę przyjacielskie stosunki ze swoimi starymi podkomendnymi.
Po dwóch tygodniach od otrzymania stanowiska, dowódca wraz z kilkoma sporymi oddziałami trafił do Syrii, gdzie miał przysyłać posiłki i zaopatrywać pozostałych generałów. Wszystko szło jak po maśle, dopóki nie zawisło nad nim widmo ataku miejscowych komandosów. Wszyscy dowódcy mieli rozkazy, których musieli się trzymać, a na Skippera i jego ludzie spadło zadanie utrzymania bunkra na zachodniej przełęczy.
Świeżo upieczony generał wysłał tam ponad setkę ludzi.

Untitled

Cześć! Na wstępie chciałbym bardzo podziękować wam za te 6000 wejść i 430 komentarzy! Ludzie, uwielbiam was xD Dobra, a teraz parę spraw dot. opowiadania. Na sam pomysł wpadłem wczoraj podczas rozmowy z RaptorRed i poczułem obywatelski obowiązek zrealizowania go. 
Wiem, że to jest całkowicie oderwane od aktualnie mającej miejsce historii i w ogóle, ale tak jakoś wyszło, że musiałem to zrobić teraz xd
Eh, a teraz jeszcze parę informacji, które polecam przeczytać... Ywo, na wstępie zaznaczam, że ucieszysz się, bo jest dużo o Bulgocie; ale po przeczytaniu możesz zechcieć rozerwać mnie na strzępy. Wydaje mi się, że historia zahacza o ciekawy temat i ja w każdym razie się jeszcze z nim na żadnym pingwinowym blogu nie spotkałem. Ostrzeżenie dla osób wrażliwych, tudzież nietolerancyjnych. Ostrzegałem. Czytacie na własną odpowiedzialność.


***
Dwa delfiny płynęły niestrudzenie przed siebie, nie wiadomo dokąd. Płynący po prawej co chwila patrzył się za siebie, jakby się czegoś obawiał. Po paru minutach bezcelowego parcia naprzód, drugi ssak wskazał coś płetwą. Jego towarzysz przyjrzał się dokładnie wskazanemu miejscu, po czym skinął głową. Oba butlonosy skierowały się w kierunku niewielkiej jaskini, położonej u stóp podwodnej góry. Wejście było przysłonięte algami, którymi obficie było porośnięte całe wzniesienie. Delfiny ostrożnie wpłynęły do środka, chcąc się najpierw upewnić, czy nikt tam nie mieszka. Gdy byli pewni, że jest całkowicie bezpiecznie, wypełzli na brzeg. Byli wycieńczeni całodniową ucieczką.

Chapter II: Syndrom Poimprezowy

Chapter II: Syndrom Poimprezowy



Kowalski powoli otworzył oczy. Gdy tylko do strzępków jego świadomości zaczęły docierać jakiekolwiek bodźce, poczuł ból, ogarniający całe jego ciało. Czuł, jakby jego klatkę piersiową ktoś przypiekł na wolnym ogniu, jakby całą noc biegał po rozżarzonych węglach, bez jakiejś konkretnej osłony na stopach, ogólnie, całe jego jestestwo rozrywał ból. Jednak najbardziej we znaki dawała mu się głowa. Miał wrażanie, że wewnątrz jej jeździły niezliczone pociągi, albo jakby ktoś uderzał w nią ciężkim młotem.
Podniósł się do pozycji siedzącej w wielkim wysiłkiem i poczuł, że go mdli, ale powstrzymał wymioty. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po apartamencie. W zasadzie po tym, co jeszcze wczoraj było apartamentem. Mebli nie było; to znaczy, były, ale w kawałkach, które walały się po całym pokoju. Z pobliskiego fotela unosił się dym, który nie znajdując ujścia, zatrzymywał się pod sufitem. Na ścianie po swojej lewej dostrzegł narysowaną tarczę, namalowaną czerwoną farbą. Wbite w nią były chyba wszystkie sztuki broni białej, jakie znajdowały się pomieszczeniu, gdy przyjechali, a może i więcej. Na samym środku, było wbite auto, podobne do ich własnego, ale nieco inne. Zdecydowanie inne kolory, a do tego było strasznym rzęchem. Po podłodze walały się butelki, puszki, opakowania po pizzy, strzępki czerwonej wykładziny, wypchane ryby, części samochodu i jeszcze od groma innych rzeczy. Jedna z plazm, która wisiała na ścianie, była całkowicie popękana, a drugiej nie dało się dostrzec. Okazał się, że Kowalski własnie siedział na jej szczątkach; bo plazmą już tego nazwać się nie dało. Poczuł lekkie ukłucie na plecach. Odwrócił się, ale nikogo za nim nie było.

Chapter I: Trudne Decyzje Bywają Trudne

1. Dzięki za te 5000 wejść! xd
2. Akcja 'zasadnicza' w kolejnej notce ;]
3. Yyy... mleko?


Chapter I: Trudne Decyzje Bywają Trudne

Trzy dni wcześniej
***
Rico chodził w tę i we w tę, czekając na powrót przyjaciół, przy okazji rozmyślając. Lemurów nie było w bazie od kilku dni, bo wyjechały na jakąś misję. Przed chwilą wraz ze swoją dziewczyną podjął decyzję, która miała zmienić całe jego życie. Po chwili w bazie znalazły się trzy pingwiny. Rico poprosił towarzyszy, żeby usiedli i podał każdemu kubek kawy. Kiedy upewnił się, że wszyscy już siedzą, wybełkotał - jak to on - kilka zdań.
- CO?! - wydarł się Skipper.
- Jak to?! - zawtórował Szeregowy.
- Ty bestio - zaśmiał się naukowiec.
- Nie no, ładnie... - rzekł Neil.
- Blahmyfgryftyukiljuytn!
- Rico, jesteście pewni?

Prolog

Dziś notka [znów...] bezczelnie krótka, ale jak pewnie zauważyliście, to tylko prolog. Zanim zostaną przeciwko mnie wysnute zarzuty o plagiat - przyznaję się do jawnego inspirowania się pewną serią filmów. Kto zgadnie jaką ma +25 pkt. xd Kto zgadnie, jaki tytuł przerobiłem, dostaje 200 punktów! xD Jak widzicie, jest co zbierać. 
PS. Polecam przesłuchać piosenki na playliście. Powinny wam nieco ułatwić zadanie xD


Prolog


Kathy siedziała na Dworcu Centralnym, czekając, aż zjawią chłopaki. Rzuciła okiem na swoją brązową walizkę, która stała pod ścianą, kilka metrów od niej. Wyjęła z niej swojego smartfona i sprawdziła godzinę. "13.30". "Cholera, gdzie oni są?" - przemknęło jej przez myśl. Postanowiła zadzwonić do Rico. Poczta głosowa. Do Skippera. Poczta głosowa. Do Szeregowego. Poczta głosowa. Do Kowalskiego. Odebrał.
~ Cześć Kathy... - zaczął strateg niepewnie i trochę niewyraźnie.

Rozdział IX: Αυτό είναι ένα τριφύλλι!

Okej, więc na początku chcę przeprosić za wszystkie błędy, jakie się pojawią, ale piszę na laptopie (a wierzcie mi, wolę komputery stacjonarne). Po tej notce jedziemy z nowym opowiadaniem.W tej notce NIC się nie dzieje. Nie jest za długa. A teraz mi wyjaśnić jedną, bardzo ważną rzecz: JAKIM CUDEM JAKAŚ TAM OBSMARKANA ALEX WYGRYWA W ANKIECIE Z MOIM IRISHEM?! PYTAM SIĘ!!! JAK MOGLIŚCIE?!
A teraz bez dłuższych wstępów, zapraszam do czytania :P


Rozdział IX: Αυτό είναι ένα τριφύλλι!




Od incydentu w sklepie z elektroniką minął tydzień. Komandosi sfałszowali dokumentację już pierwszego dnia, aby ludzie nie zorientowali się, że jednego lemura brak. Pomimo upływu czasu nastrój w bazie się nie zmieniał. Kowalski i Chester zamykali się w laboratorium bez słowa, Skipper wraz z bratem patrolował zoo, Jefferson siedział nad basenem, wpatrując się w taflę wody, na którą nieustannie spadały krople deszczu, Kathy i Rico znikali w parku, a reszta siedziała przy stole w bazie. Jednak najbardziej przeżywał to wszystko dowódca lemurów. Został najbardziej dotknięty stratą. Aaron był nie tylko jego żołnierzem, ale i najbliższym przyjacielem. Z rutyny wyrwało wszystkich nagłe ogłoszenie Neila.

Rozdział VIII: Raz, Dwa, Trzy… Dziesięć!

Łaaaahhh!!! Dziś notka całkiem długa (jak na mnie xD) i myślę, że sporo się w niej dzieje. Pada okazjonalnie jeden wulgaryzm, ale to tak wiecie, By The Way xD


Rozdział VIII: Raz, Dwa, Trzy… Dziesięć!


Dziewięciu komandosów wracało do bazy po zwieńczonej sukcesem misji. Dwaj dowódcy wlekli się w tyle, cali oblepieni piórami, sierścią i okazjonalnie skórkami od bananów. Tu i ówdzie, lasery wypaliły dziury w futrze i piórach, ukazując skórę. Jefferson i Skipper jeszcze nigdy nie zostali tak upokorzeni. Kiedy podkomendni świętowali sukces, oni człapali daleko w tyle, użalając się nad sobą. Kiedy doszli do bazy, wszyscy od razu do niej wskoczyli. Naukowcy siedzieli przed telewizorem, oglądając „Gołe Klaty Ninja 36: Zemsta Lemurożernych Zombie”.

Rozdział VII: „Oh My Sweet Revenge, Will Be Yours…”

Primo: Dzięki za cztery tysiaki na liczniku! Wymiatacie, wy wszyscy, którzy czytacie moje wypociny! xD
Zwei: Okej, notka nie grzeszy ilością opisów, bo postawiłem w niej wszystko na jedną kartę – na dialogi. Jak wyszło, oceńcie wy.
Trzy: Dzisiaj do zdobycia aż 200 punktów zajebiaszczości. Przypominam, że po ostatnim rozdaniu prowadzą ywogerezs i Matka „Somebody78” Arvil aka Alice, znana również jako Alicja vel. Ala, z ilością 50 punktów na koncie. Skąd cytat wzięty na tytuł?
Four: W KOŃCU WAKACJE!!! ALLELUJA!!!
A teraz nie przedłużając – zapraszam do czytania!



Rozdział VII: „Oh My Sweet Revenge, Will Be Yours…”



Kowalski i Chester wpadli zmęczeni do bazy. Dosłownie padali z nóg ze zmęczenia. Kiedy skończyli czyszczenie u Juliana, dowódcy wysłali ich do Clemsona, później do Burta, następnie do kameleonów i na koniec do Joey’ego. Jefferson i Skipper powitali radośnie swoich żołnierzy.
- No alleluja! Czas już najwyższy! Boże, ale wy śmierdzicie! Idźcie się umyć, czy coś! – rozkazał lemur.
- Szefie, przecież po dwudziestej czwartej nie ma wody – odparł Chester.
- Macie basen? Macie. Ruchy, albo śpicie na dworze! Dwie minuty! Czas start! – lemurzy lider wyrzucał z siebie kolejne zdania z prędkością karabinu.

Rozdział VI: Ssak Kontra Ptak


Rozdział VI: Ssak Kontra Ptak



Lemur i pingwin mierzyli się nawzajem wzrokiem, czekając na odpowiedni moment do ataku. Czarnobiałe pióra nielota i jasnobrązowe futro lemura mieniły się jasnym światłem w blasku księżyca, gdy przeciwnicy zataczali kolejny krąg w swoim tańcu. Błękitne oczy ssaka lustrowały naukowca, doszukując się jakichś potknięć, czy słabych punktów. Nagle do głowy lemura wpadł pewien pomysł. Udał, że się potknął. Kowalski z miejsca rzucił się w stronę wroga, ale ten tylko na to czekał, więc bez trudu uniknął ataku i zdołał wyprowadzić szybką kontrę. Strateg stęknął cicho, bowiem cios wymierzony przez lemura trafił prosto w jego żebra. Ssak doskoczył do pingwina i uśmiechając się triumfalnie zaczął uderzać go w twarz, dopóki z ust nielota nie wyleciały pierwsze krople krwi. Kiedy Chester przestał bić Kowalskiego, pingwin nie pozostał mu dłużny i od razu walnął go z całej siły w nos. Oponent odleciał do tyłu, nieco się zataczając, po czym potknął się o korzeń i wylądował na ziemi. Teraz role się odwróciły i pingwini komandos zaczął okładać lemura bez opamiętania, dopóki starczyło mu sił. Z ust Chestera leciała krew – niedużo, ale zawsze.
- Tylko na tyle cię stać? Moja babcia bije się lepiej – rzucił szyderczo ssak.

wtorek, 25 czerwca 2013

Rozdział V: Wynalazek Robi Boom


Postanowiłem poczekać z nowym opowiadaniem, bo po wydarzeniach w nim zachodzących, dojdzie do tylu zawirowań, że na te notki, które teraz piszę, miejsca zwyczajnie nie będzie ;P No, to zapraszam do czytania i proszę o komentarze, jeśli łaska ;)


Rozdział V: Wynalazek Robi Boom


Po zakończeniu opowiadania historii przez Skippera, w bazie zapadła nieprzenikniona cisza, której nikt nie śmiał przerwać. Nawet, na ogół niezwykle rozgadane lemury, nie były w stanie wydusić z siebie słowa. Teraz wszyscy zrozumieli paranoję Skippera. Gdziekolwiek się nie udał, ktoś go zdradzał – DeWard w Gwatemali, Irish w Bractwie.
- Dobrze, więc jeśli to tyle, proponuję się położyć. Jutro czeka nas ciężki, pełen narzekań ze strony lemurów, dzień – rozkazał Skipper.

piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział IX: "We're Here, Because We're Here"

Kto zgadnie, skąd wziąłem tytuł, ma u mnie + 50 do zajebiaszczości ;)
I wiem, że obiecałem długi rozdział, ale… Meh… No nie dało się… Sory ;(
Jakby co, to mówcie, jak tam się wam podobało zakończenie ;)
___________________________________________________________________________
Dziam, dziam, dziam! W poprzedniej części „Brotherhooda”:
NN i Irish poszli na dno morza wraz ze statkiem. Naszym bohaterom udało się uciec, ale są gonieni przez pozostałych przy życiu podkomendnych Irisha.


Rozdział IX: „We’re Here, Because We’re Here”




Wszystkie zwierzęta widziały nieustannie przybliżającą się ścianę czerwieni. Bulgot, Carmen i Skipper chcieli płynąć w przeciwnym kierunku, lecz rozjuszeni ludzie Zdrajcy spychali ich w stronę wielorybników. To była pułapka. Niektóre delfiny zaczęły płynąć w stronę trójki z coraz większą szybkością z zamiarem ataku. Po chwili wszystkie ssaki zmierzały w ich stronę. Może, gdyby nasi bohaterowie nie zastanawiali się zbyt długo, bez problemu udałoby się im uciec, ale tak się nie stało. Zaczęli płynąć między statki, dopiero gdy delfiny były już obok nich.
Później wielokrotnie tego żałowali.

czwartek, 20 czerwca 2013

Rozdział VIII: Płyń Łódencjo, Płyń

Previously:
Bulgot uciekł z niewoli z pomocą Skippera. Neil wpadł do morza, zmyty z pokładu przez falę. Reszta naszych bohaterów dotarła w końcu do NN i Irisha.

Rozdział VIII: Płyń Łódencjo, Płyń



Po głośnych wystrzałach wszyscy zamarli. Jedynie Zdrajca się nie denerwował, bo wiedział do kogo strzelił. Nowo przybyli zaczęli się oglądać, doszukując się ran, ale ich nie znaleźli. Wiedzieli, kto dostał, lecz nie chcieli dopuścić do siebie tej myśli. Jednak spojrzeli na NN i ujrzeli to, czego się obawiali – z jego klatki piersiowej leciała krew. Bardzo dużo krwi. Jego głowa była nieznacznie przechylona w lewo, tak, że mogli zobaczyć jej wyraz. Była wykrzywiona w bolesnym grymasie, a z niegdyś żywych oczu wilka epatowała przerażająca pustka. Skipper jako pierwszy otrząsnął się ze zdziwienia i rzucił się w stronę Irisha krzycząc:
- Ty sku*wysynie! Zabiję cię!

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Rozdział VII: Gorące Krzesło Mode

W poprzednim odcinku:
Po zdradzie Irisha nasi bohaterowie dostali się na jego statek, NN był torturowany przez Zdrajcę, a Bulgot został pojmany.
(Tak, ponownie będą wulgaryzmy…)


Rozdział VII: Gorące Krzesło Mode


Bulgot obudził się w pustym pomieszczeniu, którego jedynym wyposażeniem było krzesło, do którego został przywiązany. Poczuł krew wypływającą z ust, a także rozdzierający ból głowy. Rozejrzał się po pokoju. W środku znajdowało się kilka wilków – zapewne ludzi Zdrajcy – i nic poza tym, jeśli nie liczyć Jacka. Jeden z drabów podszedł do delfina i tonem nie znoszącym sprzeciwu, powiedział:
- Kim jesteś, i co tu robisz, delfinku? – Bulgot nie mógł zdzierżyć, tego „delfinka”.
- Wal się – odparł chłodno.

niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział VI: Przyczajony Wilczur, Ukryty Delfin

Uwaga, pojawiają się dwa wulgaryzmy, wygwiazdkowane, ale zawsze ;)
Ludzie, to już trzydziesta notka! Dzięki, że czytacie moje bohomazy!!! Jesteście wielcy! ;)

Ostatnio na „Sadystowych Pingach”:
Nasi bohaterowie odkryli zdradę Irisha i opracowali plan, ale podczas jego wykonywania NN dostał się do niewoli.

Rozdział VI: Przyczajony Wilczur, Ukryty Delfin



Irish siedział w wielkiej sali balowej, paląc papierosa i wczuwając się w jednostajny rytm kołysania się łodzi. Pomieszczenie było naprawdę duże, miało bowiem około dwudziestu metrów wysokości, siedemdziesięciu długości i dwudziestu szerokości. Podłogę wyłożono czerwoną wykładziną, która jednak trochę się zdarła przez te kilkanaście lat użytkowania. Wchodziło się dużymi, przeszklonymi drzwiami, za którymi znajdował się prostokąt około dziesięć na pięć, po którym podłoga nieznacznie opadała. Nad wzmiankowanym kwadratem był balkon wsparty na czterech kolumnach, do którego prowadziły schody z lewej i prawej strony. Kolumny i poręcze miały kolor ciemnozłoty. W centrum sali ustawiono wiele mebli; między innymi pianino, na którym zwykł grać Zdrajca.

sobota, 15 czerwca 2013

Rozdział V: Dobry Inaczej Plan

W poprzednim odcinku:
Irish wraz ze swoimi ludźmi wyrżnął w pień wszystkich członków bractwa, poza NN i jego podkomendnymi, którym zasiedzenie się w barze i kac gigant uratowały życie.

Rozdział V: Dobry Inaczej Plan

Kiedy Bulgot się obudził, poczuł ból, przeszywający jego głowę, ale nie potrafił określić jego źródła, jakby dochodził zewsząd. Otworzył oczy, a pierwsze promienia słońca uderzyły w jego źrenice z olbrzymią siłą. Zaczął podnosić się do pozycji siedzącej, przy okazji odkrywając, że tak naprawdę boli go wszystko, nie tylko głowa. Przetarł twarz płetwami i usilnie starał się przypomnieć sobie, co stało się wczorajszego wieczora. Pamiętał, że poszli wraz z dowódcą do baru, film mu się urwał, a potem znaleźli tylko ruiny i pozostałości siedziby Bractwa. Rozmasował swój kark i powoli, chwiejąc się, wstał. Mimo, że światło rzucane przez słońce go oślepiało, potrafił dostrzec ogólny zarys sytuacji. Jego dziewczyna – zresztą podobnie jak pingwiny – spała. Jednak NN najwyraźniej już się obudził, gdyż nie było go tam, gdzie wczoraj go położyli. Delfin przeciągnął się leniwie. Teraz mógł już w miarę jasno ocenić sytuację, bo jego oczy zdążyły przyzwyczaić się do światła. Dostrzegł wilka siedzącego na kawałku niedawnej ściany wydłubującego coś spomiędzy zębów.

piątek, 14 czerwca 2013

"Brotherhood" Rozdział IV: Ręka, Noga, Mózg Na Ścianie

Poprzednio na "Sadystowych Pingach":
Nasi komandosi pomyślnie przeszli test i poszli to oblać.
Irish okazał się zdrajcą, ale wymiar tej zdrady, nie jest jeszcze znany...


Rozdział IV: Ręka, Noga, Mózg Na Ścianie

- Chyba nie zostałem zrozumiany. Ja nie żegnam się z wami. Ja żegnam WAS – przy tych słowach nieznacznie się uśmiechnął i zasalutował.
Po wypowiedzeniu tych słów przez Irisha, rozpętało się istne piekło. Jego ludzie po tymże sygnale rozpoczęli prawdziwą rzeź – nie oszczędzali nikogo; ani dowódców, ani rekrutów. Zabijali każdego, bez litości. Ostre jak brzytwa noże raz po raz zadawały śmiertelne ciosy i pchnięcia, niezliczone kły i zęby przegryzały tętnice, pazury rozszarpywały ciało, kule wystrzeliwane z broni trafiały bezbłędnie, prosto de celu, zabijając i zadając ból. Komandosi padali martwi jeden po drugim, zdziwieni prędkością i precyzją zadawanych ciosów, z poderżniętymi gardłami, przestrzelonymi głowami i ciałami podziurawionymi i poszarpanymi za pomocą ostrzy i pazurów.

piątek, 7 czerwca 2013

"Brotherhood" Rozdział III: Dziękuję, odchodzę!

Nad brzegiem zatoki stał delfin, patrząc w gwiazdy i rozmyślając. Z jakiegoś powodu, zawsze interesowało go niebo, ogrom wszechświata. Wciągnął morskie powietrze do płuc delektując się jego świeżością, a następnie je wypuścił. Po chwili podszedł do niego inny delfin, a weteran nie odwracając wzroku od nieba spytał:
- Przygotowaliście wszystko?
- Tak. Wszyscy będą jutro w bazie – odparł nowo przybyły.
- Świetnie. Nie chcę, by kogoś to ominęło.

środa, 5 czerwca 2013

"Brotherhood" Rozdział II: Nie Wywołuj Wilka z Lasu

Kiedy trening się skończył, a kadeci ledwo łapali oddech, Natan kazał swoim żołnierzom iść za sobą. Zaprowadził ich do kwatery głównej bractwa. To był olbrzymi, podziemny kompleks, którego ściany, podłoga oraz sufit były wykonane ze lśniącego metalu.
- Widzicie ściany i całą konstrukcję? To, jak lśni? Lepiej będzie, jak powiem wam to od razu – zaczął Nicolson. – Otóż, każdy, który podpadnie, podczas gdy inni mają czas wolny, szoruje cały ten przybytek, dopóki nie osiągnie takiego efektu. Takie ostrzeżenie na przyszłość, żebyście się pilnowali.
Później zaprowadził ich do olbrzymiej jadalni, która od poczekalni różniła się tylko tym, że były tam długie ławy (co ciekawe – również zrobione z metalu), oraz stoły, ustawione tak ciasno, jak tylko się dało. Na końcu rozdzielił ich do pokoi i rzekł:
- Jutro w zatoce o tej samej porze – NN uśmiechnął się łobuzersko.
Jego podwładni westchnęli i powłócząc nogami skierowali się do pokoi. Wilk rozmyślnie zakwaterował dwa pingwiny wraz z dwoma delfinami, które go zaintrygowały. „Albo się polubią, albo się zabiją” – pomyślał.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

"Brotherhood" Rozdział I: Początki Bywają Różne

Był wieczór. Rozgwieżdżone niebo zachwycało przypadkowych obserwatorów niezliczoną ilością małych światełek przywodzących na myśl niewielkie diamenty leżące na dnie ciemnej jaskini. Wąską uliczką Meksyku szły dwie niskie postacie – pingwiny. Dotarły do zardzewiałych drzwi, które czasy świetności miału zdecydowanie za sobą. Wyższy z ptaków przemówił:
- Brat, ty jesteś pewien, że to tutaj?
- A co ja jestem? Facet podał nam adres, a obaj wiemy, że żaden z nas nie potrafi czytać, więc możemy szukać na czuja – odparł szybko niski ptak.
- Dobra, po co te nerwy? Wchodzimy.
Po tych słowach nielot pchnął drzwi, które potwornie zaskrzypiały i zapewne owy dźwięk dało się słyszeć i kilka przecznic dalej. Pingwiny wślizgnęły się do środka i najciszej jak potrafiły, zamknęły zardzewiałe odrzwia. Wnętrze budynku, diametralnie różniło się od tego, co prezentował sobą na zewnątrz. Wszystko było elegancko urządzone i zadbane, zaś na zewnątrz wyglądało to na ruderę jakich mało. Ba, na ruinę, bo rudera jest jeszcze miejscem, gdzie od biedy da się mieszkać. Ptaki zauważyły kilka szczegółów. Podłogę wykonaną z ciemnego drewna, takież ściany oraz sufit, kilka wygodnych foteli, dwa czy trzy szklane stoliki i coś, co przywodziło na myśl recepcję.

niedziela, 2 czerwca 2013

"Brotherhood" Prolog

Bulgot
***
Sekretna baza Doktora Bulgota, około pięciu lat temu.
***
To był jeden z tych wieczorów, które mogłem spędzić w samotności; bez żadnych knowań czy planów zemsty. Zapłaciłem Parkerowi, więc miałem go z głowy na jakiś czas. Zamknąłem się w swoim laboratorium i zadałem sam sobie pytanie: „Po co mi to wszystko?”. Jedna część mojej podświadomości mówi: „Żebyś mógł się za wszystko zemścić!”, a druga: ”Po nic. Rzuć to wszystko w diabły i zacznij wszystko od nowa!”. Wielokrotnie nad tym myślałem, jednak zawsze zarzucałem ten pomysł. Skipper nigdy nie uwierzy w moją przemianę, nieważne co zrobię. W sumie, to mu się nie dziwię. Usiadłem na fotelu i pogrążyłem się w rozmyślaniach. „Może by tak upozorować własną śmierć?” – przemknęło mi przez myśl, ale co potem? To też odpadało. Czyli pozostało mi samotne życie, wypełnione wyobcowaniem i knowaniami. Kochałem chwile , które spędzam sam ze sobą, a jednocześnie ich nienawidziłem. Przez całe swoje życie niosłem bagaż wspomnień, które wypływały właśnie w takich momentach. Spojrzałem w lustro i poczułem odrazę do samego siebie.

sobota, 1 czerwca 2013

Rozdział IV: Demony Przeszłości


Skipper musiał przyznać, że nawet polubił oddział Jeffersona, pomimo tego, że wszyscy byli lemurami. Każdy z kimś się dogadywał. Aaron, Kathy i Rico mieli wspólny temat do rozmowy prawie zawsze, Kowalski wraz z Chesterem i Silvą zawsze o czymś rozmawiali, Edwin prowadził rozmaite dysputy z Szeregowym, a sam Drake nieustannie rozprawiał o różnych rzeczach ze Skipperem i Neilem. Jednak było widać, że to mimo wszystko ciągle lemury, bowiem na okrągło słuchali muzyki. Co prawda w słuchawkach i do tego raczej rocka niż dyskoteki, ale zawsze. Wszyscy komandosi większość czasu spędzali w bazie pingwinów, ale czasami wychodzili, by wykonać jakąś prostą misję. Okazyjnie jakaś dwójka wychodziła na patrol. Teraz przyszła kolej na Szeregowego i Edwina. Nie chcieli iść na rekonesans, gdyż reszta właśnie zaczęła grać w pokera, ale rozkaz, to rozkaz i nie mogli tego zmienić. Dzisiaj naukowcy rządzili niepodzielnie przy stole i zgarniali większość łupów. Kiedy Chester i Kowalski mieli już dosłownie wszystko, dochodziła dwudziesta trzecia, a Edwina i Szeregowego ciągle nie było. Zwycięzcy pochowali swoją wygraną i dołączyli do pozostałych żołnierzy, którzy w międzyczasie znaleźli się na górze i stanęli jak wryci.

czwartek, 30 maja 2013

Rozdział III: Pierwszy Kontakt

Jak wam mija Boże Ciało? ;)


Skipper stał jak wryty, nie wierząc własnym uszom. „Lemury komandosami! Też coś!” – pomyślał. Chciał krzyknąć, ale zdrowy rozsądek wziął górę nad paniką:
- A czy wiadomo, kiedy przyjadą? I po co?
- Za dwa dni, a po co, nie mam bladego pojęcia.
- Dzięki Moris. Masz coś jeszcze?
Lemur pokręcił przecząco głową.
- Dobra. Przyjdź do nas, jak dowiesz się czegoś nowego – skwitował dowódca.
Ssak skinął głową i wyszedł z bazy. Kapitan kazał wszystkim zająć się sobą, do czasu kolacji. Sam zaczął chodzić w tę i nazad, intensywnie przy tym myśląc. „Po kiego lemurzy komandosi mieliby tutaj przyjeżdżać? Może, żeby zobaczyć jak pracuje masz wydział? Może są wrażymi szpiegami, którzy chcą wykraść nasze sekrety i opanować nasze mózgi?” – Właśnie takie myśli krążyły po umyśle Skippera, gdy Neil krzyknął:
-Brat, przestań łazić w kółko, bo zrobisz jakąś dziurę w podłodze czy coś!

niedziela, 26 maja 2013

Rozdział II: Przeszpiegi

Pingwiny wstały dopiero o dziesiątej rano, ale i tak były niewyspane. Oddział ustawił się w nierównym szeregu przed Skipperem, a on powiedział:
- Panowie – Po czym spojrzał na dziewczynę i po chwili namysłu dodał – i ty Kathy. Mamy za sobą ciężką, jak mniemam, noc.
- Ta… Ciężka, to eufemizm – rzekł Kowalski.
- Niemniej jednak, musimy wykonać misję! – rzekł i ziewnął.
- A jaką? – spytał Neil.
- Po pierwsze, obudźcie Rico – Wskazał śpiącego na stojąco ptaka. – a po drugie, to coś się wymyśli przy śniadaniu.
- A co na śniadanie?
- Ryba, a co ma być?
- No… Ryba.

sobota, 25 maja 2013

Rozdział I: Inwazja

Bam, bam, bam! Wraz z tą notką ruszamy z historią w rozdziałach! Jednak, pojawią się i osobne opowiadania... Ale to kiedyś... A teraz, zapraszam do czytania!!!



Kathy obudziła się jako pierwsza, co było zrozumiałe, biorąc pod uwagę fakt, że reszta oddziału rozmawiała do późnej nocy. Pozostałe pingwiny obudził zapach ryb, które przygotowywała dziewczyna Rico. Powolnie zwlekli się z posłań i stanęli twardo na ziemi. Pomimo tego, że dochodziła już dziesiąta, zdradzali oznaki zmęczenia.
- Dobra panowie – zaczął Skipper, ziewając – musimy się rozbudzić. Na mój rozkaz, do basenu. Rozkaz!
Wszystkie ptaki pospiesznie wybiegły z bazy, a następnie wskoczyły do lodowatej wody. Skipper i Neil znaleźli się w basenie na końcu. Rico, Kowalski i Szeregowy trzęśli się z zimna, a Skipper powiedział:
- No błagam was! Nie mówcie, że wam zimno!

czwartek, 23 maja 2013

"Symphony Of Destruction" Rozdział V: Dźwięki Symfonii

I to już koniec. Tego opowiadania.




Skipper
***
Gdy zrozumiałem, że DeWard nie żyje opadłem wyczerpany na ziemię. Zabiłem go. Swojego przełożonego. Pomimo tego, że wiedziałem, iż to było właściwe, czułem wyrzuty sumienia. Jednak w końcu wziąłem się w garść, podniosłem sprzęt i pobiegłem w kierunku frontu. Podczas przedzierania się przez gwatemalską dżunglę czułem olbrzymie zmęczenia, lecz się nie zatrzymałem, bo byłem pewien, że nie mogę tego zrobić. Każda sekunda się liczyła. I wtedy zrozumiałem słowa generała. „Każda kolejna sekunda, jest darem”. Biegłem na oślep, kierując się intuicją. Nie zwracałem uwagi na kolce, które dotkliwie mnie raniły. Pędziłem przed siebie, walcząc z chęcią zatrzymania się, choć na chwilę, by zaczerpnąć tchu. Po jakichś trzydziestu minutach biegu, dotarłem na miejsce. Zobaczyłem prawdziwą wojnę. Nie taką z filmów czy gier. Prawdziwą. Gdzie w miejsce zabitego żołnierza, wchodził kolejny, tylko po to, by po chwili, również zginąć. Nigdy wcześniej ani później nie doświadczyłem czegoś takiego.

wtorek, 21 maja 2013

"Symphony Of Destruction" Rozdział IV: Wspomnień Czar

Tym razem notka w nieco innej formie niż zwykle. I momentami (w mojej opinii) mocno brutalna. 
A więc, zapraszam do czytania!!!




Kowalski
***
Pomimo tego, że zdarzenia w Gwatemali miały miejsce bardzo dawno temu, to doskonale je pamiętam, w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe. Coś takiego zostawia głębokie ślady na psychice. Zmienia twój światopogląd. W ciągu kilku chwil dostrzegasz, że życie jest bezcenne i bardzo kruche. W wojsku nie możesz się wycofać. Nawet jeśli otaczający cię towarzysze broni, padają jak muchy, jeden po drugim. Twoim obowiązkiem, jest trwanie w swoim miejscu i odpowiadanie ogniem, tym po drugiej stronie lufy. Nieważne, że mogą mieć rodziny, które będą ich opłakiwać, ważne są tylko rozkazy. Zabić wszystkich wrogów. Nie brać jeńców. Czasami miewam złe sny przypominające mi o tej operacji. Nasz oddział rozdzielił się na kilka mniejszych grup i rozpoczął ostrzał bazy wroga. Była świetnie opancerzona, a obrońcy dysponowali zarówno lepszą bronią, jak i lepszymi ludźmi. Przed oczami wciąż mam obrazy moich druhów ginących w makabryczny sposób.

poniedziałek, 20 maja 2013

"Symphony Of Destruction" Rozdział III: Prawdziwe Oblicze


Skipper cały czas myślał nad tym, co stało się wczorajszego wieczora. Z jednej strony, cieszył się, że Alex odwzajemniła jego uczucia, a z drugiej, zastanawiał się czy ma sens związywanie się z kimś kogo zna się od dwóch dni. W dodatku byli w wojsku, na ważnej operacji.  Poza tym, po jej zakończeniu, wszyscy pewnie pójdą w swoją stronę. Związek przeczył wszelkiej logice. Jednak miłość nie kierowała się logiką i nielot świetnie to wiedział. Z wszelkich sił starał się odciągnąć swoje myśli od dziewczyny, ale nie ważne, jak silnie próbował, nie potrafił. Leżał na pryczy już od kilku minut wpatrując się w sufit i rozmyślając nad tym, co przyniesie jutro. Nagle do pokoju wpadł zdyszany Kowalski. Wyglądał na podekscytowanego.
- Chłopaki, chyba się zaczyna!-krzyknął.

piątek, 17 maja 2013

"Symphony Of Destruction" Rozdział II: Alex


Tym razem notka trochę nietypowa... Ale ocenę pozostawiam wam. I serio: jeśli przeczytasz, skomentuj, ujma na honorze to nie jest.



Skipper leżał na swojej pryczy po wieczornym treningu. Rico bawił się bronią, którą wyciągnął ze swojego brzucha, a Kowalski usilnie starał się dojść do tego, w jaki sposób to możliwe. Najstarszy z ptaków, polubił naukowca i twierdził, że może być bardzo przydatny. Zbliżała się pora posiłku, więc nieloty wstały z posłań, pościeliły je i skierowały się w stronę stołówki. Kiedy dotarli na miejsce, było tam już bardzo wiele żołnierzy. Stanęli w kolejce, wzięli trochę jedzenia i zaczęli szukać stolika. Skipper stał na końcu, więc dopiero zaczął sobie nakładać swoją porcję. Jego koledzy już się usadowili i zaczęli konsumpcję. Po chwili, za Rico rozległ się delikatny głos.
- Mogę się przysiąść?

wtorek, 14 maja 2013

"Symphony Of Destruction" Rozdział I: Żółtodzioby


Skipper i Rico przechadzali się uliczkami słonecznego Buenos Aires. Komandosami zostali stosunkowo niedawno i wcześniej, nie mieli okazji tego uczcić, więc zamierzali to zrobić teraz, podczas wolnego. Zmierzali w stronę ulubionej knajpy młodszego pingwina, by zjeść marynowane śledzie i napić się argentyńskiego rumu, w którym obaj gustowali. Weszli w wąską uliczkę, w której się znajdowała. Nie wyróżniała się wyglądem spośród okolicznych restauracji, ale napitek oraz jedzenie były tam świetne. Gdy weszli do baru, powitały ich głośne okrzyki i gratulacje ze strony ich znajomych. Miejsce już na nich czekało, wraz z ich przysmakami. Rozmawiali o swoim teście i pierwszej, niezbyt ciekawej operacji, która polegała na patrolowaniu okolicznych wód, do czasu, aż minie domniemane zagrożenie ze strony rebeliantów z Gwatemali. Po chwili przysiadł się do nich emerytowany komandos, którego wszyscy nazywali Łysy.
- Słyszeliście nowiny? - zapytał.

poniedziałek, 13 maja 2013

Prolog

Prolog do opowiadania pod tytułem... A w sumie za kilka dni zobaczycie, pod jakim :P Wiem, że krótki, nawet jak na mnie, ale to tylko prolog... I z całego mojego czarnego serca: zachęcam do czytania!


Po całodniowej wyprawie Neila i Skippera, ten drugi przez jeden bity dzień, nie odezwał się do nikogo ani jednym słowem. Czasem tylko mruczał coś pod nosem, ale również sporadycznie. Drugiego dnia humor już mu się polepszył i był taki jak zwykle. Czyli, nieznośny. Mimo to, Kowalski odważył się zapytać czy jest możliwość, by przeszmuglować Doris do ich zoo. Wbrew wszelkim obawom, lider się zgodził i strateg cały czas był w skowronkach. Później, przyszła pora na prośbę Rico, by przetransportować i jego dziewczynę. Skipper miał najwyraźniej „dobre serduszko”, jak to on określał, bowiem ponownie się zgodził. O dziwo, Szeregowy jako jedyny nie prosił o nic, co zdziwiło chyba każdego, poza Neilem, który jeszcze nie znał wszystkich wystarczająco dobrze, by wiedzieć, w jaki sposób się zachowają. Jednak dobry nastrój nie trwał długo, bo przywódca ogłosił, że już najwyższy czas na porządki.

środa, 8 maja 2013

"Blowhole's Legacy" part 7

Panie i panowie! To już ostatnia część tego opowiadania! Mam nadzieję, że się spodoba.


Skipper dołączył do Szeregowego i Rico przyczajonych w lasku znajdującego się w pobliżu tajnej bazy ich przeciwników. Pozostałe pingwiny miały wykonać zadanie jako takie, zaś oni mieli być dywersją. Lider wyjrzał ponad zarośla i sprawdził czy pozostali są już na pozycji. Kiedy upewnił się, że wszyscy są gotowi przystąpił do akcji. Trzy pingwiny podkradły się bardzo blisko budowli i wkradły szybem wentylacyjnym. Nie napotkali wielu strażników, więc doszli bez problemów do samego serca bazy. Zobaczyli olbrzymią aparaturę, z której pomocą zapewne sterowano anteną. Zeskoczyli na dół i podeszli do komputera. Rico z miejsca zaczął podkładać ładunki wybuchowe, ale przerwał mu głos dochodzący zza ich pleców:
- Proszę, proszę, kto by się spodziewał.

wtorek, 7 maja 2013

"Blowhole's Legacy" part 6


Mam nadzieję, że tym razem notka wypadnie lepiej niż ostatnio. Wiem, że nie grzeszy długością, ale zawsze…


Sześć pingwinów lustrowało nowo przybyłych wzrokiem. Towarzysz dowódcy rzeczywiście był do niego rażąco podobny. Różnica ich wzrostu wynosiła około kilku centymetrów. Jednak od razu poznali Skippera z powodu blizny. W oczy rzucił im się jeszcze jeden szczegół. Mianowicie to, że jego kompan miał brązowe oczy, a nie błękitne, tak jak Skipper. Obaj o czymś rozprawiali donośnie się przy tym śmiejąc, kiedy doszli do pozostałych ptaków.
- Całkiem wesołą gromadkę tu zebrałeś - rzekł Neil z ironią.
- Nie przeczę. Panowie, przedstawiam wam mojego brata, Neila.
- To szef ma brata? - spytał Szeregowy.
- Jak widać. A teraz wracajmy do bazy i omówmy plan działania!

czwartek, 2 maja 2013

"Blowhole's Legacy" part 5

- Zgoda Szeregowy, pomogę wam - rzekł Nigel, po usłyszeniu całej historii.
- Tak? To wspaniale! - krzyknął uradowany siostrzeniec.
- Dobrze panowie, spokojnie. Musimy zwerbować jeszcze parę osób - przerwał Skipper.
- Jakich?
- Manfrediego i Johnsona. Aktualnie są w Kopenhadze. Wy po nich pojedziecie. Ja spróbuję ściągnąć kogoś jeszcze.
***
Kowalski był oniemiały. Nie wierzył własnym oczom. Przed nim stała Kwoka. Ta sama, którą wysłali do McDonald's.
- Jak widzisz, nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych.
- Jakim cudem?
- Nie było to trudne. Uciekłam z ciężarówki. I tyle.
- Co chcecie ze mną zrobić?
- Całkowicie nic. Będziesz tu siedzieć.
Po tych słowach opuściła pomieszczenie, które znów pogrążyło się w mroku. Pingwinem targały drgawki i miał gorączkę.
- I w ten sposób dokonam żywota...

środa, 1 maja 2013

"Blowhole's Legacy" part 4


Pingwiny zmierzały w stronę wyjścia z zoo, gdzie stało około czterdziestu kotów.
- Dobra, mówcie czego chcecie - rzekł Skipper.
- Żebyście oddali swojego dowódcę w nasze ręce!
Pingwiny zaczęły się tarzać ze śmiechu. Kiedy się opanowały Szeregowy powiedział:
- A dlaczego mielibyśmy to zrobić?
- Bo jeśli tego nie zrobicie, całe to zoo wyleci w powietrze - odparł kot bez zmrużenia oka.
Wiedzieli, że raczej nie żartują. Mogli podłożyć ładunki kiedy chcieli, bo cały oddział był w bazie. Nagle Kowalski krzyknął:
- Żywcem mnie nie weźmiecie! - po czym mrugnął do towarzyszy.
Koty od razu skoczyły w jego kierunku. Rico wyjął promień zamrażający, którym potraktował kilka ssaków.

wtorek, 30 kwietnia 2013

"Blowhole's Legacy" part 3


Lemur patrzył na pingwiny z niedowierzaniem.
- Wy... Nie.. To..
-J eśli już skończyłeś pokaz sylabizowania, będziemy wdzięczni, jeśli oddalisz się ku swojemu wybiegowi - powiedział chłodno Kowalski.
- A jeśli niem? To co?! - spytał bezczelnie Julian.
Skipper skinął na Rico, a ten wyjął kij bejsbolowy i zaczął iść w stronę króla. Moris już dawno opuścił pomieszczenie. Przerażony ssak także uciekł z bazy.
- Dobra panowie, wejście samo się nie odblokuje, do roboty! - zakrzyknął dowódca.
Pracowali do samego rana i w końcu spawanie puściło.
- Nareszcie! A teraz, schodzimy na poziom... Kowalski, na którym schowaliście broń?
- Na trzynastym, ale go dodatkowo zaplom... - nie dokończył, bo przerwał mu Skipper.
- Cholera, Kowalski, rozumiem, pewne środki ostrożności są dobre, ale to już kuźwa przesada!

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

"Blowhole's Legacy" part 2


Trzy pingwiny patrzyły na Skippera z niedowierzaniem.
- Jak szef to przeżył? - spytał Kowalski, gdy minął pierwszy szok.
- Pingwiny są stworzeniami wodnymi, Kowalski. Wybuchy zniszczyły sklepienie, przez które wleciała woda - odparł krótko dowódca.
W tym momencie Szeregowy zobaczył bliznę, która zaczynała pod prawą skronią, przechodziła nad dziobem i kończyła pod lewym okiem.
- Tak, wiem że nieciekawie to wygląda - rzekł do młodego towarzysza przywódca.
- Ale jak to się stało? - zadał pytanie niski pingwin.
- Cóż, kiedy ja i Bulgot płynęliśmy do pobliskiej wyspy, zwabiony zapachem krwi rekin nas zaatakował.
Wtedy reszta oddziału przypomniała sobie o delfinie.
- A gdzie Bulgot?
Skipper tylko pokręcił głową. Rico i Szeregowy nie zrozumieli dlaczego ich kapitan był tak załamany faktem, że waleń zginął.
Jedynie Kowalski podszedł do szefa i poklepał go po plecach.
- Dobrze, koniec tego mazgajstwa. Musimy wracać do bazy, tam powiem wam po co was wezwałem - powiedział Skipper.