Last goddamn note, so comment this one fuckin’ time.
EPILOG [How Do You Own The Word?]
Migotliwe
światło żarówki rozjaśniało niepewnie długi podziemny korytarz w bazie Bulgota.
Zwisała na długim kablu wystającym z sufitu bujając się lekko w prawo i w lewo.
Po obu stronach tunelu ciągnęły się dwa niknące w dali rzędy drzwi o różnych
kolorach i oznaczeniach. Jeden, dwa, trzy… I tak aż do pięciu setek. Były stare
i nowe, kolorowe i wyblakłe, na jednych farba się łuszczyła, zaś na innych
mieniła się w półmroku.
Delfin
szedł przed siebie w opustoszałym kompleksie szukając pomieszczenia z numerem
trzynastym. Ostatnią rzeczą, o jaką poprosił swoją byłą już sekretarkę było
przygotowanie mu kilku przedmiotów w tymże pokoju.
Wzrok lewego
oka błądził po betonowych ścianach, przeskakując z numeru na numer, z żarówki
na żarówkę. Choć odzyskał wzrok w drugim, często zamykał jego powiekę, z
przyzwyczajenia. Przejechał płetwą po paśmie blizna pokrywających prawą część
jego twarzy, tam gdzie niegdyś miał metalową opaskę. Jego skóra była sucha i
szorstka, a nie gładka i delikatna, jak kiedyś.
Zaczął
się zastanawiać, po co tak naprawdę było mu to wszystko. Mógł pozostać duchem i
zabić Irisha przy pierwszej okazji, ale wolał mu pomóc. Dlaczego? Sam chciałby
to wiedzieć. Skipper zapewnił mu przykrywkę, ale Bulgot nigdy nie lubił
bezczynności, ciągnęło go do rozgłosu. Miał rok spokoju. Potem znalazł go ten
skurwiel o czarnej skórze pokrytej bliznami i zaproponował mu układ. Propozycję
nie do odrzucenia. I Francis faktycznie jej nie odrzucił. Zajęło im to nieco
czasu, ale nie mieli większych trudności.
Kowalski
zabił jednego z lemurów z oddziału Jeffersona i popełnił samobójstwo, skacząc z
klifu. Albo ktoś go z niego zrzucił. Nieważne. Efekt był taki, że było o dwóch
mniej. Potem rozesłali ich do różnych ogrodów zoologicznych i stracili kontakt.
No,
Szeregowy często rozmawiał ze swoim wujkiem, Nigelem. Dlatego, gdy Doris i
Francis zamordowali agenta, młodziak przyleciał na jego pogrzeb, razem z
wieloma innymi komandosami. Wszyscy na stypie wylecieli w powietrze.
Doszedł
do trzynastki i zatrzymał się przed drzwiami. Stare, większe od innych, z
solidnego drewna, pokryte bordową, odchodzącą już farbą, z pozłacaną gałką. Przekręciła
się ze skrzypieniem i drzwi się otwarły. Delfin rzucił ostatnie spojrzenie
korytarzowi i pchnął drzwi, a te z głuchym i donośnym jękiem, niosącym się
wśród pustych ścian ustąpiły.
Pomieszczenie
nie było duże. Idealnie białe ściany, podłoga i sufit, czarna szafka, szklany
stolik i wielka kwadratowa wanna. Francis pociągnął drzwi do siebie, zamykając
je. Z tej strony nie było klamki. Na stoliku leżała paczka aspiryny i długi
nóż. Obok stały szklanka i butelka wody. Delfin podszedł do wanny i odkręcił
kurek z ciepłą wodą, którą od razu zaczęła parować.
Przysiadł
na stoliku.
Potem
znaleźli Neila, w Hoboken, gdzie oddawał się pijaństwu i postanowili go
wykorzystać. Irish chciał załatwić Skippera i sekcję z Chicago, ale Bulgot
postanowił, że sam to zrobi. Chciał spojrzeć Skipperowi w oczy, zanim go
zabije.
I tak
się stało, Bulgot pamiętał, jakby to było wczoraj.
Stary
Wensty, dowódca oddziału, leżał w kałuży własnej krwi, próbując bezskutecznie
wepchnąć wywleczone ze swojego brzucha wnętrzności z powrotem do środka. Kolejny
pingwin siedział oparty o ścianę z nienaturalnie przekręconą w bok głową. Następne
dwa unosiły się w podziemnym basenie z poderżniętymi gardłami. Pośrodku tego
wszystkiego stał Skipper, chwytający się z desperacją harpuna starczącego z
jego klatki piersiowej. Wszystkie pióra przybrało kolor rdzawej czerwieni, a z
rany wciąż wypływała krew.
-
Będziesz… Smażył się w… - Zaniósł się krwawym kaszlem, brudząc posoką ściany. –
cholernym piekle. – Samo oddychanie sprawiało mu ból i trudności, nie mówiąc o
mówieniu.
-
Pewnie tak – przyznał wtedy Francis, naciskając spust po raz drugi. Ptak
zatoczył się do tyłu i pośliznął na mokrej, czerwonej kałuży. – Pamiętasz, co
ci obiecałem wtedy, na plaży, kiedy mnie opatrzyłeś? – zapytał. – Że już nigdy
nie będę próbował zrobić nic ani ludziom, ani komandosom. – Parsknął. –
Wychodzi na to, że jestem słaby w dotrzymywaniu obietnic.
Pingwin
przemówił, resztkami uchodzących z niego sił.
-
Powiedziałeś… że zabijesz… zabijesz Irisha… jeśli… go znaj… dziesz… - wydyszał.
– Obiecałeś.
Delfin
zmarszczył brwi.
- Nie.
Nacisnął
spust po raz trzeci.
Neil
oczywiście nic nie wiedział o ich małej maskaradzie. Był święcie przekonany, że
Francis chce mu pomóc. Wszystko szło dobrze, do czasu, gdy ten cholerny dureń
podsłuchał jego rozmowę z Doris i dowiedział się o tym, co niegdyś między nimi
zaszło. Musiał zginąć. Nikt w dowództwie nie płakał, gdy znaleźli go w stercie
ryb.
Bulgot
spotkał się z Rico na barce wycieczkowej. Mówił mu tylko, co ma robić, a ten,
jako iż nie potrafił zbyt dobrze mówić tylko potakiwał. Ciekawe, jakie było
jego zdziwienie, gdy w jego plecy trafiła cała seria pocisków.
Leżał
na stole przy którym siedzieli, łapiąc płytkie oddechy i może słuchając, a może
nie słów Francisa.
- O
dziewczynę i młodego się nie martw – powiedział szyderczo. – Zajmę się nimi.
I
faktycznie, zajął się. W lesie nikt nie zastanawia się nad pochodzeniem dwóch
niewielkich kopców ziemi porośniętych paprociami.
Potem
poszło już z górki. Wraz z Irishem i paroma ludźmi wparowali do siedziby
dowództwa i wybili wszystkich w środku. Następnego dnia wszystkie posady były
już obsadzone i wszystko działało jak przedtem.
Doris w
końcu odpuściła i nie nalegała, by Francis zamieszkał z nią w jakimś odludnym
miejscu. Irish w jakiś sposób ją oczarował i z głowy wyleciały jej wszystkie niebezpieczne
myśli związane z zakładaniem rodziny z bratem.
Tamtego
dnia do Bulgota dotarło, jakim jest nieudacznikiem. W całym życia kochał dwie
kobiety. Jedna nie żyła, a druga była jego siostrą. Miał nielicznych
przyjaciół, którzy mimo wszystko mu ufali. Zabił wszystkich. I co z tego miał?
Ciepłą posadkę, mnóstwo podwładnych i pogardę całego świata tylko dla siebie. Może
i publicznie mu się kłaniali, lecz za jego plecami mówili o nim „sprzedawczyk”,
czy „zdrajca”. W sumie, to wolał się nie zastanawiać, jak o nim mówili.
Obiecałeś – ta myśl pojawiła się w jego
głowie niespodziewanie, ale już nie próbował jej od siebie odganiać. Choć w
środku, nadal zaprzeczał.
Okazało
się, że w butelce nie znajduje się woda, a whisky – jego ulubiony napój, przez
ostatnie kilka lat. Prychnął i nalał sobie pełną szklankę. Wziął do ust białą
tabletkę, popił ją i połknął.
Wanna
była już niemal pełna i para wypełniała cały pokój, ograniczając widoczność do
minimum. Obiecałeś. Nie, nic nie
obiecywał. Zakręcił kurek i położył nóż na wannie. Zanurzył fragment płetwy w
wodzie. Była gorąca jak wrzątek i dotkliwe parzyła spękaną skórę zwierzęcia.
Nie cofnął jej jednak prędko, lecz powoli.
Obiecałeś. Powoli zaczął zanurzać się
całkowicie w parzącej wodzie, a ciepło odganiało wszystkie myśli, poza jedną. Obiecałeś. Woda sięgała mu pod samą
głowę. Sięgnął po nóż. Obiecałeś. Nie.
Ostrze śmignęło
wolno w powietrzu, odbijając światło jarzeniówki i znalazł się w prawej płetwie
delfina. Lewa wysunęła się powoli z toni ociekając wodą i zatrzymała parę cali
na taflą.
Obiecałeś. Oblizał spękane wargi. Tak – pomyślał i podciął sobie żyły.
THE END [this time, it’s really over]
Jak wrażenia? Ostatni wpis (naprawdę), więc
miło by było, gdyby każdy zostawił tego jednego komenta ;) Bajo, do zobaczenia
na innych mych blogach, bo z pisaniem jeszcze nie kończę, na wasze nieszczęście
;)
PS: Zapraszam na mego w pełni autorskiego bloga z opowiadaniami fantasy ;)
http://trust-no-one-you-idiot.blogspot.com/
PS: Zapraszam na mego w pełni autorskiego bloga z opowiadaniami fantasy ;)
http://trust-no-one-you-idiot.blogspot.com/