niedziela, 25 sierpnia 2013

Koleejny prolog

Hieloł ludzie dobrej woli! Znowu […] mnie opierdolicie, ale popijawy nie ma i jeszcze całkiem długo nie będzie! xD Ale tym razem jest już zwykła historia, z tym, że walę chronologię, dzięki czemu notki mogą tak naprawdę być o wiele szybciej xd Kto zadowolony, proszę o łapkę w górę xd


PROLOG [za niedługo będzie ich więcej niż zwykłych notek, bijaaacz xD]





Kowalski szedł przed siebie, ku wielkiemu klifowi, górującemu nad zatoką. Ostatnie liście na drzewach szeleściły cicho na wietrze, a drobne źdźbła trawy tańczyły do jego rytmu. I pośrodku tego on – zwykły arktyczny nielot. Nie, nie zwykły. W żadnym razie – pomyślał. Raczej mocno niezwykły. I niebezpieczny, to na pewno. Zrobił kolejny krok, patrząc pusto w tarczę księżyca. Spojrzał jeszcze raz za siebie i w dali dostrzegł Central Park i zoo, w którym żył przez tyle lat, i w którym miał tylu przyjaciół. Miałem przyjaciół – pomyślał z goryczą.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Rzezi początek i ciąg dalszy

Dobrze, dziś notka ze specjalną dedykacją do wszystkich, którzy uwielbiają bezsensowny rozlew krwi, flaki, mordowanie, psycholi i jeszcze raz krew. ;) Tak, do was mówię xD

Vol. 2




Piętnaście lat później
***
Jen siedziała w ulubionym fotelu Skippera, w tym czerwonym stojącym najbliżej kominka, od którego biło ciepło ognia. Czerwone języki lizały kawałek dębowego drewna, wrzucony przez nią kilkanaście sekund temu. Jeszcze raz podeszła do okna, by spojrzeć na śnieżycę, szalejącą na dworze. Wiata została już całkowicie przysypana białym puchem, na gałęziach drzew zaległy istne zaspy. Pada już od trzech dni, pomyślała, Jak tak dalej pójdzie, to całkowicie nas odetnie od świata. Nagle poczuła przyjemny zapach pieczonego ciasta ze śliwkami, które tak uwielbiał jej mąż. Uśmiechnęła się na ten zapach. Skierowała się ku kuchni, ale jej uszu doszło głośne pukanie. Kogo niesie w taką zawieruchę? Doszła do drzwi, odgarnęła z twarzy kosmyk czarnych niczym noc włosów i otworzyła nieznajomym, wpuszczając do pokoju zimne powietrze. W progu stali dwaj mężczyźni. Ten po lewej był milczący i miał paskudną bliznę po lewej stronie twarzy. Patrzył na nią swoimi zimnymi i obojętnymi oczami. Zaś drugi mógłby uchodzić za nawet przystojnego, gdyby nie pusty oczodół w miejscu prawego oka. Wielkie płatki śniegu topniały na ich piórach.

[znów bez nazwy xd]

 Dobra, na początku sprawy ‘organizacyjne’ [xd].
1.                  Dzięęęęękiiii za ponad 7000 na liczniku! xD
2.                  Irish wygrał kuźwaaaa!!! Drugie miejsce obsmarkana Alex, która nic nie zrobiła, trzecie nasz kochany NN, i czwarte ex eaquo Carmen, Neil, DeWard [What?], Orzełek i chyba jeszcze ktoś xd
3.                  Znowu nie będzie kontynuacji popijawy xD
4.                  Jestem niedobry xd
5.                  Kukurydza z mleczkiem [sory ywo, musiałem xD]
6.                  To będzie taki jakby one-shoot podzielony na dwie części. Kapujecie? Xd
7.                  Kto czyta PLiO??? +50 zajebistości xD
8.                  Dobra, to tyle mojego psioczenia, zapraszam do czytania xP
                           

Le Masakre Vol. 1



Nie można było powiedzieć, że Skipper był złym kapitanem. Dowodził piętnastką żołnierzy, każdego znał z imienia, z każdym się przyjaźnił. Czterech mądrych braci Kowalski – John, Artur, Nick i Will. Wiecznie rozgadany Rico i wesoły Stanley „Szeregowy”, Mafredi i Johnson, wyrachowany Mike o szarych oczach i rudowłosy Nate, opowiadający sprośne dowcipy Chris i roztropny Daniel, żywiołowy Aaron i nieśmiały Chester oraz zabiegany Jeremy.
Pewnego dnia Skipper został generałem i zamiast dowodzić na polu walki, kierował wszystkim z namiotu, rozstawiając przysłowiowe pionki. Jednak wciąż utrzymywał kontakt i w miarę przyjacielskie stosunki ze swoimi starymi podkomendnymi.
Po dwóch tygodniach od otrzymania stanowiska, dowódca wraz z kilkoma sporymi oddziałami trafił do Syrii, gdzie miał przysyłać posiłki i zaopatrywać pozostałych generałów. Wszystko szło jak po maśle, dopóki nie zawisło nad nim widmo ataku miejscowych komandosów. Wszyscy dowódcy mieli rozkazy, których musieli się trzymać, a na Skippera i jego ludzie spadło zadanie utrzymania bunkra na zachodniej przełęczy.
Świeżo upieczony generał wysłał tam ponad setkę ludzi.

Untitled

Cześć! Na wstępie chciałbym bardzo podziękować wam za te 6000 wejść i 430 komentarzy! Ludzie, uwielbiam was xD Dobra, a teraz parę spraw dot. opowiadania. Na sam pomysł wpadłem wczoraj podczas rozmowy z RaptorRed i poczułem obywatelski obowiązek zrealizowania go. 
Wiem, że to jest całkowicie oderwane od aktualnie mającej miejsce historii i w ogóle, ale tak jakoś wyszło, że musiałem to zrobić teraz xd
Eh, a teraz jeszcze parę informacji, które polecam przeczytać... Ywo, na wstępie zaznaczam, że ucieszysz się, bo jest dużo o Bulgocie; ale po przeczytaniu możesz zechcieć rozerwać mnie na strzępy. Wydaje mi się, że historia zahacza o ciekawy temat i ja w każdym razie się jeszcze z nim na żadnym pingwinowym blogu nie spotkałem. Ostrzeżenie dla osób wrażliwych, tudzież nietolerancyjnych. Ostrzegałem. Czytacie na własną odpowiedzialność.


***
Dwa delfiny płynęły niestrudzenie przed siebie, nie wiadomo dokąd. Płynący po prawej co chwila patrzył się za siebie, jakby się czegoś obawiał. Po paru minutach bezcelowego parcia naprzód, drugi ssak wskazał coś płetwą. Jego towarzysz przyjrzał się dokładnie wskazanemu miejscu, po czym skinął głową. Oba butlonosy skierowały się w kierunku niewielkiej jaskini, położonej u stóp podwodnej góry. Wejście było przysłonięte algami, którymi obficie było porośnięte całe wzniesienie. Delfiny ostrożnie wpłynęły do środka, chcąc się najpierw upewnić, czy nikt tam nie mieszka. Gdy byli pewni, że jest całkowicie bezpiecznie, wypełzli na brzeg. Byli wycieńczeni całodniową ucieczką.

Chapter II: Syndrom Poimprezowy

Chapter II: Syndrom Poimprezowy



Kowalski powoli otworzył oczy. Gdy tylko do strzępków jego świadomości zaczęły docierać jakiekolwiek bodźce, poczuł ból, ogarniający całe jego ciało. Czuł, jakby jego klatkę piersiową ktoś przypiekł na wolnym ogniu, jakby całą noc biegał po rozżarzonych węglach, bez jakiejś konkretnej osłony na stopach, ogólnie, całe jego jestestwo rozrywał ból. Jednak najbardziej we znaki dawała mu się głowa. Miał wrażanie, że wewnątrz jej jeździły niezliczone pociągi, albo jakby ktoś uderzał w nią ciężkim młotem.
Podniósł się do pozycji siedzącej w wielkim wysiłkiem i poczuł, że go mdli, ale powstrzymał wymioty. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po apartamencie. W zasadzie po tym, co jeszcze wczoraj było apartamentem. Mebli nie było; to znaczy, były, ale w kawałkach, które walały się po całym pokoju. Z pobliskiego fotela unosił się dym, który nie znajdując ujścia, zatrzymywał się pod sufitem. Na ścianie po swojej lewej dostrzegł narysowaną tarczę, namalowaną czerwoną farbą. Wbite w nią były chyba wszystkie sztuki broni białej, jakie znajdowały się pomieszczeniu, gdy przyjechali, a może i więcej. Na samym środku, było wbite auto, podobne do ich własnego, ale nieco inne. Zdecydowanie inne kolory, a do tego było strasznym rzęchem. Po podłodze walały się butelki, puszki, opakowania po pizzy, strzępki czerwonej wykładziny, wypchane ryby, części samochodu i jeszcze od groma innych rzeczy. Jedna z plazm, która wisiała na ścianie, była całkowicie popękana, a drugiej nie dało się dostrzec. Okazał się, że Kowalski własnie siedział na jej szczątkach; bo plazmą już tego nazwać się nie dało. Poczuł lekkie ukłucie na plecach. Odwrócił się, ale nikogo za nim nie było.

Chapter I: Trudne Decyzje Bywają Trudne

1. Dzięki za te 5000 wejść! xd
2. Akcja 'zasadnicza' w kolejnej notce ;]
3. Yyy... mleko?


Chapter I: Trudne Decyzje Bywają Trudne

Trzy dni wcześniej
***
Rico chodził w tę i we w tę, czekając na powrót przyjaciół, przy okazji rozmyślając. Lemurów nie było w bazie od kilku dni, bo wyjechały na jakąś misję. Przed chwilą wraz ze swoją dziewczyną podjął decyzję, która miała zmienić całe jego życie. Po chwili w bazie znalazły się trzy pingwiny. Rico poprosił towarzyszy, żeby usiedli i podał każdemu kubek kawy. Kiedy upewnił się, że wszyscy już siedzą, wybełkotał - jak to on - kilka zdań.
- CO?! - wydarł się Skipper.
- Jak to?! - zawtórował Szeregowy.
- Ty bestio - zaśmiał się naukowiec.
- Nie no, ładnie... - rzekł Neil.
- Blahmyfgryftyukiljuytn!
- Rico, jesteście pewni?

Prolog

Dziś notka [znów...] bezczelnie krótka, ale jak pewnie zauważyliście, to tylko prolog. Zanim zostaną przeciwko mnie wysnute zarzuty o plagiat - przyznaję się do jawnego inspirowania się pewną serią filmów. Kto zgadnie jaką ma +25 pkt. xd Kto zgadnie, jaki tytuł przerobiłem, dostaje 200 punktów! xD Jak widzicie, jest co zbierać. 
PS. Polecam przesłuchać piosenki na playliście. Powinny wam nieco ułatwić zadanie xD


Prolog


Kathy siedziała na Dworcu Centralnym, czekając, aż zjawią chłopaki. Rzuciła okiem na swoją brązową walizkę, która stała pod ścianą, kilka metrów od niej. Wyjęła z niej swojego smartfona i sprawdziła godzinę. "13.30". "Cholera, gdzie oni są?" - przemknęło jej przez myśl. Postanowiła zadzwonić do Rico. Poczta głosowa. Do Skippera. Poczta głosowa. Do Szeregowego. Poczta głosowa. Do Kowalskiego. Odebrał.
~ Cześć Kathy... - zaczął strateg niepewnie i trochę niewyraźnie.

Rozdział IX: Αυτό είναι ένα τριφύλλι!

Okej, więc na początku chcę przeprosić za wszystkie błędy, jakie się pojawią, ale piszę na laptopie (a wierzcie mi, wolę komputery stacjonarne). Po tej notce jedziemy z nowym opowiadaniem.W tej notce NIC się nie dzieje. Nie jest za długa. A teraz mi wyjaśnić jedną, bardzo ważną rzecz: JAKIM CUDEM JAKAŚ TAM OBSMARKANA ALEX WYGRYWA W ANKIECIE Z MOIM IRISHEM?! PYTAM SIĘ!!! JAK MOGLIŚCIE?!
A teraz bez dłuższych wstępów, zapraszam do czytania :P


Rozdział IX: Αυτό είναι ένα τριφύλλι!




Od incydentu w sklepie z elektroniką minął tydzień. Komandosi sfałszowali dokumentację już pierwszego dnia, aby ludzie nie zorientowali się, że jednego lemura brak. Pomimo upływu czasu nastrój w bazie się nie zmieniał. Kowalski i Chester zamykali się w laboratorium bez słowa, Skipper wraz z bratem patrolował zoo, Jefferson siedział nad basenem, wpatrując się w taflę wody, na którą nieustannie spadały krople deszczu, Kathy i Rico znikali w parku, a reszta siedziała przy stole w bazie. Jednak najbardziej przeżywał to wszystko dowódca lemurów. Został najbardziej dotknięty stratą. Aaron był nie tylko jego żołnierzem, ale i najbliższym przyjacielem. Z rutyny wyrwało wszystkich nagłe ogłoszenie Neila.

Rozdział VIII: Raz, Dwa, Trzy… Dziesięć!

Łaaaahhh!!! Dziś notka całkiem długa (jak na mnie xD) i myślę, że sporo się w niej dzieje. Pada okazjonalnie jeden wulgaryzm, ale to tak wiecie, By The Way xD


Rozdział VIII: Raz, Dwa, Trzy… Dziesięć!


Dziewięciu komandosów wracało do bazy po zwieńczonej sukcesem misji. Dwaj dowódcy wlekli się w tyle, cali oblepieni piórami, sierścią i okazjonalnie skórkami od bananów. Tu i ówdzie, lasery wypaliły dziury w futrze i piórach, ukazując skórę. Jefferson i Skipper jeszcze nigdy nie zostali tak upokorzeni. Kiedy podkomendni świętowali sukces, oni człapali daleko w tyle, użalając się nad sobą. Kiedy doszli do bazy, wszyscy od razu do niej wskoczyli. Naukowcy siedzieli przed telewizorem, oglądając „Gołe Klaty Ninja 36: Zemsta Lemurożernych Zombie”.

Rozdział VII: „Oh My Sweet Revenge, Will Be Yours…”

Primo: Dzięki za cztery tysiaki na liczniku! Wymiatacie, wy wszyscy, którzy czytacie moje wypociny! xD
Zwei: Okej, notka nie grzeszy ilością opisów, bo postawiłem w niej wszystko na jedną kartę – na dialogi. Jak wyszło, oceńcie wy.
Trzy: Dzisiaj do zdobycia aż 200 punktów zajebiaszczości. Przypominam, że po ostatnim rozdaniu prowadzą ywogerezs i Matka „Somebody78” Arvil aka Alice, znana również jako Alicja vel. Ala, z ilością 50 punktów na koncie. Skąd cytat wzięty na tytuł?
Four: W KOŃCU WAKACJE!!! ALLELUJA!!!
A teraz nie przedłużając – zapraszam do czytania!



Rozdział VII: „Oh My Sweet Revenge, Will Be Yours…”



Kowalski i Chester wpadli zmęczeni do bazy. Dosłownie padali z nóg ze zmęczenia. Kiedy skończyli czyszczenie u Juliana, dowódcy wysłali ich do Clemsona, później do Burta, następnie do kameleonów i na koniec do Joey’ego. Jefferson i Skipper powitali radośnie swoich żołnierzy.
- No alleluja! Czas już najwyższy! Boże, ale wy śmierdzicie! Idźcie się umyć, czy coś! – rozkazał lemur.
- Szefie, przecież po dwudziestej czwartej nie ma wody – odparł Chester.
- Macie basen? Macie. Ruchy, albo śpicie na dworze! Dwie minuty! Czas start! – lemurzy lider wyrzucał z siebie kolejne zdania z prędkością karabinu.

Rozdział VI: Ssak Kontra Ptak


Rozdział VI: Ssak Kontra Ptak



Lemur i pingwin mierzyli się nawzajem wzrokiem, czekając na odpowiedni moment do ataku. Czarnobiałe pióra nielota i jasnobrązowe futro lemura mieniły się jasnym światłem w blasku księżyca, gdy przeciwnicy zataczali kolejny krąg w swoim tańcu. Błękitne oczy ssaka lustrowały naukowca, doszukując się jakichś potknięć, czy słabych punktów. Nagle do głowy lemura wpadł pewien pomysł. Udał, że się potknął. Kowalski z miejsca rzucił się w stronę wroga, ale ten tylko na to czekał, więc bez trudu uniknął ataku i zdołał wyprowadzić szybką kontrę. Strateg stęknął cicho, bowiem cios wymierzony przez lemura trafił prosto w jego żebra. Ssak doskoczył do pingwina i uśmiechając się triumfalnie zaczął uderzać go w twarz, dopóki z ust nielota nie wyleciały pierwsze krople krwi. Kiedy Chester przestał bić Kowalskiego, pingwin nie pozostał mu dłużny i od razu walnął go z całej siły w nos. Oponent odleciał do tyłu, nieco się zataczając, po czym potknął się o korzeń i wylądował na ziemi. Teraz role się odwróciły i pingwini komandos zaczął okładać lemura bez opamiętania, dopóki starczyło mu sił. Z ust Chestera leciała krew – niedużo, ale zawsze.
- Tylko na tyle cię stać? Moja babcia bije się lepiej – rzucił szyderczo ssak.