Okej, więc na początku chcę przeprosić za wszystkie błędy, jakie
się pojawią, ale piszę na laptopie (a wierzcie mi, wolę komputery stacjonarne).
Po tej notce jedziemy z nowym opowiadaniem.W tej notce NIC się nie dzieje. Nie
jest za długa. A teraz mi wyjaśnić jedną, bardzo ważną rzecz: JAKIM CUDEM JAKAŚ
TAM OBSMARKANA ALEX WYGRYWA W ANKIECIE Z MOIM IRISHEM?! PYTAM SIĘ!!! JAK
MOGLIŚCIE?!
A teraz bez dłuższych wstępów, zapraszam
do czytania :P
Rozdział IX: Αυτό είναι ένα τριφύλλι!
Od incydentu w
sklepie z elektroniką minął tydzień. Komandosi sfałszowali dokumentację już
pierwszego dnia, aby ludzie nie zorientowali się, że jednego lemura brak.
Pomimo upływu czasu nastrój w bazie się nie zmieniał. Kowalski i Chester
zamykali się w laboratorium bez słowa, Skipper wraz z bratem patrolował zoo,
Jefferson siedział nad basenem, wpatrując się w taflę wody, na którą
nieustannie spadały krople deszczu, Kathy i Rico znikali w parku, a reszta
siedziała przy stole w bazie. Jednak najbardziej przeżywał to wszystko dowódca
lemurów. Został najbardziej dotknięty stratą. Aaron był nie tylko jego
żołnierzem, ale i najbliższym przyjacielem. Z rutyny wyrwało wszystkich nagłe
ogłoszenie Neila.
***
W bazie byli już wszyscy - nawet Jefferson - poza
Skipperem i Neilem. Dochodziła godzina dziesiąta rano, więc większość
komandosów już się obudziła, zjadła śniadanie i zajęła sobą. Wszyscy poza
lemurzym dowódcą siedzieli przed telewizorem i oglądali wiadomości, które nie napawały
optymizmem, bowiem nieustannie padający deszcz sprawił, że poziom wody w rzece
zaczął się drastycznie podnosić. Nagle do siedziby żołnierzy wpadli Skipper i
Neil, którzy byli cali mokrzy. Otrzepali się z wody, podeszli do stołu,
pospiesznie zjedli rybę, a następnie starszy z pingwinów oświadczył:
- Jutro wyjeżdżam.
- Co? - spytali
wszyscy poza dowódcą nielotów.
- Słuchajcie, Neil ma
firmę i musi jej przypilnować. Może jeszcze kiedyś do nas przyjedzie, ale
raczej niezbyt szybko - wyjaśnił pokrótce lider.
- Ale teraz? - zadał
pytanie, z nadzieją w głosie, Szeregowy.
- Niestety tak -
odparł Neil.
- Jutro pojadę z
Neilem na lotnisko, polecę z nim do Rosji i wrócę. Kowalski, na czas mojej
nieobecności, wy pełnicie rolę dowódcy w naszym oddziale. I bez żadnych głupot,
jasne?
- Tak jest szefie -
odrzekł machinalnie strateg.
- Świetnie, rozejść
się.
Każdy poszedł w swoim kierunku, ale
Skipper powstrzymał naukowca i kazał mu podejść, po czym szepnął mu na ucho:
- Uważajcie na Jeffersona.
***
Skipper
***
Z zoo wyjechaliśmy jeszcze zanim
ktokolwiek się obudził. Pożyczyliśmy nasze auto, które Rico i Kowalski zdążyli
nieco ulepszyć przez ostatni miesiąc. Już nie było różowe, o nie! Chociaż
Szeregowy mocno nad tym ubolewał. Teraz było czarne, a w wielu miejscach dało
się dostrzec rozmaite wściekle czerwone wzory - na drzwiach kierowcy znajdował
się skorpion, stojący w pozycji gotowej do ataku. Z drugiej strony pojazdu dało
się ujrzeć kobrę, szykującą się do rzucenia się na przeciwnika, jakim był
niewielki dingo, który ulokowany był kilka centymetrów przed kołem. Poza tym,
na całym samochodzie były rozmaite zwierzęta - sokół, wilk, rekin, osa i wiele
innych - a także, na prośbę Chestera, nazwy kilku z jego ulubionych zespołów.
Na antence, na której niegdyś widniała wesoła buźka, została zamocowana
plastikowa bomba. Ogólnie, auto prezentowało się całkiem nieźle.
Wyjechaliśmy na ulicę, niezwykle śliską,
przez ciągły deszcz. Mijaliśmy auta ludzi bez większego trudu, bowiem nie
jechały zbyt szybko, ze względu na złą pogodę. Na lotnisko dotarliśmy po
trzydziestu minutach, a do odlotu zostało nam jakieś dwadzieścia minut.
Zlokalizowaliśmy samolot, którym mieliśmy lecieć i dostaliśmy się do luku
bagażowego. Ulokowaliśmy się wygodnie między wielką, brązową, walizką jakiejś
Niemki, a klatką z dwoma jamnikami, ubranymi w kraciaste sweterki. Najwyraźniej
nie pochodziły ze Stanów, bo mówiły w jakimś dziwnym języku, najwyraźniej się
kłócąc.
Pomimo tego, że dopiero niedawno się
obudziłem, poczułem, że ogarnia mnie potrzeba snu. Tak, ja też czasem śpię.
***
***
Do Moskwy dolecieli o piętnastej. Firma
Neila była położona blisko lotniska, więc dotarcie do niej nie zajęło nielotom
jakoś dużo czasu. Kiedy się przed nią znaleźli, starszy z ptaków zatrzymał się
i patrzył pusto przed siebie.
- Coś się stało Neil? - zapytał Skipper.
- Nie, ale... Cholera, sam nie wiem, muszę
się nad tym wszystkim zastanowić Skipper.
- Ale nad czym?
- Nad sobą. W tej chwili wydaje mi się, że
całe moje życie przez ostatnie dwanaście lat zostało zmarnowane.
- Co masz na myśli?
- Jak to co? Nie czuję sensu swojego
istnienia. Tak, jakbym był tu całkowicie niepotrzebny.
- Nawet tak nie mów. Jesteś moim bratem, a
ja jestem twoim i pamiętaj, że zawsze będę cię wspierać.
- Dobrze wiedzieć - odpowiedział Neil, w
nieco lepszym nastroju.
Po tych słowach skierował się w kierunku,
starych, pordzewiałych, masywnych drzwi. Kiedy obaj znaleźli się w odległości
kilku metrów od celu, budynek wybuchł, odrzucając ich kilkanaście metrów do
tyłu. Pingwiny podniosły się po chwili, całkowicie obolałe, wpatrując się w
miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą była firma Neila.
- Nic tu po nas - oznajmił cicho Skipper.
Jego brat skinął nieznacznie głową. Kiedy
skierowali się na powrót w stronę lotniska, coś spadło na ziemię, kilka
centymetrów przed nimi. Był to mały kawałek czarnego granitu, z przywiązanym
kawałkiem starego, pożółkłego papieru. Młodszy komandos podniósł kamień i
odwiązał sznurek, patrząc przy tym w górę. Ujrzał orła, odlatującego w kierunku
miasta. Rozwinął kawałek papieru, chroniąc go przed deszczem. W środku
znalazł... czterolistną koniczynkę. Na karteczce było zapisane starannym,
ozdobnym pismem: "Zatrzymajcie ją. Przyda wam się."
C.D.N.
Sory, że tym razem tak bezczelnie krótko,
ale nie chciałem tego kończyć w innym momencie ;P
Następna notka zacznie już kolejne
opowiadanie, w którym [na złość wam] nikt nie zginie. Nowa nota pojawi się może
i dzisiaj (zależy ile będę miał czasu :P), ale nie będzie powalać długością, bo
będzie jedynie prologiem xD A teraz tradycja:
Jak myślicie, kto zrobił ten prezent
chłopakom?
I'm waitin' for comments.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz