wtorek, 13 sierpnia 2013

[znów bez nazwy xd]

 Dobra, na początku sprawy ‘organizacyjne’ [xd].
1.                  Dzięęęęękiiii za ponad 7000 na liczniku! xD
2.                  Irish wygrał kuźwaaaa!!! Drugie miejsce obsmarkana Alex, która nic nie zrobiła, trzecie nasz kochany NN, i czwarte ex eaquo Carmen, Neil, DeWard [What?], Orzełek i chyba jeszcze ktoś xd
3.                  Znowu nie będzie kontynuacji popijawy xD
4.                  Jestem niedobry xd
5.                  Kukurydza z mleczkiem [sory ywo, musiałem xD]
6.                  To będzie taki jakby one-shoot podzielony na dwie części. Kapujecie? Xd
7.                  Kto czyta PLiO??? +50 zajebistości xD
8.                  Dobra, to tyle mojego psioczenia, zapraszam do czytania xP
                           

Le Masakre Vol. 1



Nie można było powiedzieć, że Skipper był złym kapitanem. Dowodził piętnastką żołnierzy, każdego znał z imienia, z każdym się przyjaźnił. Czterech mądrych braci Kowalski – John, Artur, Nick i Will. Wiecznie rozgadany Rico i wesoły Stanley „Szeregowy”, Mafredi i Johnson, wyrachowany Mike o szarych oczach i rudowłosy Nate, opowiadający sprośne dowcipy Chris i roztropny Daniel, żywiołowy Aaron i nieśmiały Chester oraz zabiegany Jeremy.
Pewnego dnia Skipper został generałem i zamiast dowodzić na polu walki, kierował wszystkim z namiotu, rozstawiając przysłowiowe pionki. Jednak wciąż utrzymywał kontakt i w miarę przyjacielskie stosunki ze swoimi starymi podkomendnymi.
Po dwóch tygodniach od otrzymania stanowiska, dowódca wraz z kilkoma sporymi oddziałami trafił do Syrii, gdzie miał przysyłać posiłki i zaopatrywać pozostałych generałów. Wszystko szło jak po maśle, dopóki nie zawisło nad nim widmo ataku miejscowych komandosów. Wszyscy dowódcy mieli rozkazy, których musieli się trzymać, a na Skippera i jego ludzie spadło zadanie utrzymania bunkra na zachodniej przełęczy.
Świeżo upieczony generał wysłał tam ponad setkę ludzi.


***
Rico właśnie grał w pokera ze Stanleyem, Nickiem, Arturem i Willem. Słońcu chowało się za pobliskimi górami, rzucając na obóz swoje ostatnie promienie. Amerykańska flaga powiewała na wietrze nad wielkim zielonym namiotem generała. Rico potasował karty i szybko je rozdał. Wysunął na środek zielonej, drewnianej skrzyni pięć nieśmiertelników Syryjczyków i czekał na reakcję pozostałych. Rozległy się cztery głosy, wszystkie mówiące jedno słowo – „Wchodzę”. Rico jeszcze raz rzucił okiem na swoją karetę i powiedział swym niskim głosem:
- Podbijam. – Kolejne pięć nieśmiertelników znalazło się na środku stołu.
- Pas – orzekł Szeregowy, rzucając karty na stół. Pozostali weszli. Rico już miał powiedzieć „kareta” z zadowoleniem, kiedy rozległy się syreny oznaczające zbiórkę.
- Szlag by to trafił – bąknął, zbierając wszystko co dziś udało mu się zdobyć.
Na placu przed namiotem Skippera zabrali się wszyscy komandosi z obozu. Jakieś pół tysiąca, może więcej. Dowódca stał na podwyższeniu. Odczekał chwilę, zanim przemówił.
- Panowie, na nasze barki spadł obowiązek utrzymania zachodniej przełęczy – powiedział bez ogródek. – Potrzebujemy tam setki ludzi. Jacyś ochotnicy?
Jak było do przewidzenia, zgłosił się cały dawny oddział Skippera, który nie znosił siedzieć w miejscu; ale zrobili to tylko dzięki zapewnieniom dowódcy, o tym, że nie spędzą tam nawet tygodnia i o tym, że to będzie bułka z masłem, małe piwo. Później znalezienie innych chętnych było już tylko kwestią czasu. Koniec końców było ich stu jedenastu.
Do bunkra, którego mieli bronić, pojechali zielonymi ciężarówkami, wyładowanymi bronią i amunicją dla nich.
Kapitanem był niejaki Corey, na oko czterdziestoletni pingwin, niewiele wyższy od Kowalskich, szeroki w barach, posiadający oczy równie brązowe, co jego włosy, przyprószone już jednak siwizną oraz długi dziób.
Nie, żeby Rico obchodziło, kto nimi dowodził. Bunkier prezentował się niezwykle okazale już z zewnątrz. Szeroki na tyle, by bez zniszczenia go nie dało się przejść na drugą stronę, zbudowany z szarego betonu, popękanego tylko w kilku miejscach i wysoki na pięćdziesiąt metrów. Istna forteca.
Ciężarówki zaparkowały w podziemnym parkingu, a oni wyładowali broń i amunicję, po czym zajęli stanowiska, w gotowości na atak. Pojazdy odjechały, gdy tylko skończyli. Nie wiedzieli, jak bardzo mieli żałować swojej decyzji o obronie tego miejsca.
***
Skipper dojechał na przełęcz jeepem, pomalowanym na zielony i czarny kolor. Jej obrona trwała już długo ponad tydzień. W sumie, to miesiąc. Samoloty nareszcie zbombardowały obóz wroga, a jego ludzie mogli zmieść Syryjczyków atakujących przełęcz. Chciał osobiście zobaczyć efekty.
Gdy dotarł do bunkra, zastał garstkę ludzi, których tam wysłał. Pióra wszystkich były posklejane zakrzepłą krwią, niemal wszędzie. John Kowalski prawą część twarzy miał przewiązaną bandażem, który przesiąkł zakrzepłą teraz krwią. Arturowi zabandażowano całą klatkę piersiową. Rico od dzioba aż po stopy kleił się z powodu szkarłatu pokrywającego jego ciało niczym mundur. Stan trzymał się skrzydłami za bok, a spod jego drobnych skrzydeł wyciekała krew, spijana łapczywie przez ziemię. Mike siedział oparty o spękaną ścianę budynku, trzymając owinięte czerwonym już bandażem skrzydło. Nate pochylał się nad nim, pomagając mu wstać. Ostatnim z nich był Daniel, wyjmujący nożem coś ze swojego boku.
Dowódca nie zwrócił na nich większej uwagi i pojechał dalej.


C.D.N.


Wieeeeem, „Krócej się nie dało?!” xd  Ale zrozumcie, nie mam coś ostatnio humoru na pingwiny. A już na pewno nie na popijawę. Dlatego uraczę was tym króciutkim tworem, którego część druga powinna ujrzeć światło naszego pięknego, po0slkiego dnia już niebawem. Zdrowia ludzie xP

PS Zapraszam do przeczytania mego tworu, niekoniecznie związanego z pingami xd Oto link:

Zapraszam xP 

3 komentarze:

  1. Ależ ty mi mieszasz w głowie, muszę się nieźle namęczyć, żeby spamiętać wszystkie te historie i detale :P
    Opowiadanie ciekawe, realistyczne i trochę przerażające. Jednak jak czyta się o wojnie, która toczy się naprawdę, przechodzą człowieka ciarki.
    Super wykreowałeś wojskową atmosferę, jak chłopcy grali w pokera – teraz zachowują się jak prawdziwi żołnierze.
    Nie rozumiem tylko dlaczego Skipper ich tak zostawił..? Przecież to jego przyjaciele!
    No i najgorszy sen szefa się spełnił – Kowalski istnieje w czterech wersjach ;D
    Życzę wenki na pingwiny, bo uwielbiam jak piszesz :) :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bywało gorzej xD
      Nie pisałem dokładniej, o walce jako takiej xd
      No a jak! xD
      Bo władza uderza ludziom [i pingwinom] do głowy :3 Logika, kurwa..xD
      * Istniał ;)
      Ja tam wolę swoje bazgroły xD
      :*

      Usuń
  2. No tak. Sława też . Dlatego w odcinku ,,Paramentna inteligencjia'' chciał porwać Szeregowego z jego nowego wybiegu . Nim mu nadmiar sławy zawróci w glowie że ich będzie ingorował albo nawet gardził. Kopujecie ludzie.

    OdpowiedzUsuń