Dobra, na początku sprawy
‘organizacyjne’ [xd].
1. Dzięęęęękiiii za ponad 7000 na liczniku! xD
2. Irish wygrał kuźwaaaa!!! Drugie miejsce obsmarkana Alex, która nic
nie zrobiła, trzecie nasz kochany NN, i czwarte ex eaquo Carmen, Neil, DeWard
[What?], Orzełek i chyba jeszcze ktoś xd
3. Znowu nie będzie kontynuacji popijawy xD
4. Jestem niedobry xd
5. Kukurydza z mleczkiem [sory ywo, musiałem xD]
6. To będzie taki jakby one-shoot podzielony na dwie części.
Kapujecie? Xd
7. Kto czyta PLiO??? +50 zajebistości xD
8. Dobra, to tyle mojego psioczenia, zapraszam do czytania xP
Le Masakre Vol. 1
Nie można było powiedzieć, że Skipper był
złym kapitanem. Dowodził piętnastką żołnierzy, każdego znał z imienia, z każdym
się przyjaźnił. Czterech mądrych braci Kowalski – John, Artur, Nick i Will.
Wiecznie rozgadany Rico i wesoły Stanley „Szeregowy”, Mafredi i Johnson,
wyrachowany Mike o szarych oczach i rudowłosy Nate, opowiadający sprośne
dowcipy Chris i roztropny Daniel, żywiołowy Aaron i nieśmiały Chester oraz
zabiegany Jeremy.
Pewnego dnia Skipper został generałem i
zamiast dowodzić na polu walki, kierował wszystkim z namiotu, rozstawiając
przysłowiowe pionki. Jednak wciąż utrzymywał kontakt i w miarę przyjacielskie
stosunki ze swoimi starymi podkomendnymi.
Po dwóch tygodniach od otrzymania
stanowiska, dowódca wraz z kilkoma sporymi oddziałami trafił do Syrii, gdzie
miał przysyłać posiłki i zaopatrywać pozostałych generałów. Wszystko szło jak
po maśle, dopóki nie zawisło nad nim widmo ataku miejscowych komandosów.
Wszyscy dowódcy mieli rozkazy, których musieli się trzymać, a na Skippera i
jego ludzie spadło zadanie utrzymania bunkra na zachodniej przełęczy.
***
Rico właśnie grał w pokera ze Stanleyem,
Nickiem, Arturem i Willem. Słońcu chowało się za pobliskimi górami, rzucając na
obóz swoje ostatnie promienie. Amerykańska flaga powiewała na wietrze nad
wielkim zielonym namiotem generała. Rico potasował karty i szybko je rozdał.
Wysunął na środek zielonej, drewnianej skrzyni pięć nieśmiertelników
Syryjczyków i czekał na reakcję pozostałych. Rozległy się cztery głosy,
wszystkie mówiące jedno słowo – „Wchodzę”. Rico jeszcze raz rzucił okiem na
swoją karetę i powiedział swym niskim głosem:
- Podbijam. – Kolejne pięć
nieśmiertelników znalazło się na środku stołu.
- Pas – orzekł Szeregowy, rzucając karty
na stół. Pozostali weszli. Rico już miał powiedzieć „kareta” z zadowoleniem,
kiedy rozległy się syreny oznaczające zbiórkę.
- Szlag by to trafił – bąknął, zbierając
wszystko co dziś udało mu się zdobyć.
Na placu przed namiotem Skippera zabrali
się wszyscy komandosi z obozu. Jakieś pół tysiąca, może więcej. Dowódca stał na
podwyższeniu. Odczekał chwilę, zanim przemówił.
- Panowie, na nasze barki spadł obowiązek
utrzymania zachodniej przełęczy – powiedział bez ogródek. – Potrzebujemy tam
setki ludzi. Jacyś ochotnicy?
Jak było do przewidzenia, zgłosił się cały
dawny oddział Skippera, który nie znosił siedzieć w miejscu; ale zrobili to
tylko dzięki zapewnieniom dowódcy, o tym, że nie spędzą tam nawet tygodnia i o
tym, że to będzie bułka z masłem, małe piwo. Później znalezienie innych
chętnych było już tylko kwestią czasu. Koniec końców było ich stu jedenastu.
Do bunkra, którego mieli bronić, pojechali
zielonymi ciężarówkami, wyładowanymi bronią i amunicją dla nich.
Kapitanem był niejaki Corey, na oko
czterdziestoletni pingwin, niewiele wyższy od Kowalskich, szeroki w barach,
posiadający oczy równie brązowe, co jego włosy, przyprószone już jednak siwizną
oraz długi dziób.
Nie, żeby Rico obchodziło, kto nimi
dowodził. Bunkier prezentował się niezwykle okazale już z zewnątrz. Szeroki na
tyle, by bez zniszczenia go nie dało się przejść na drugą stronę, zbudowany z
szarego betonu, popękanego tylko w kilku miejscach i wysoki na pięćdziesiąt
metrów. Istna forteca.
Ciężarówki zaparkowały w podziemnym
parkingu, a oni wyładowali broń i amunicję, po czym zajęli stanowiska, w
gotowości na atak. Pojazdy odjechały, gdy tylko skończyli. Nie wiedzieli, jak
bardzo mieli żałować swojej decyzji o obronie tego miejsca.
***
Skipper dojechał na przełęcz jeepem,
pomalowanym na zielony i czarny kolor. Jej obrona trwała już długo ponad
tydzień. W sumie, to miesiąc. Samoloty nareszcie zbombardowały obóz wroga, a
jego ludzie mogli zmieść Syryjczyków atakujących przełęcz. Chciał osobiście
zobaczyć efekty.
Gdy dotarł do bunkra, zastał garstkę
ludzi, których tam wysłał. Pióra wszystkich były posklejane zakrzepłą krwią,
niemal wszędzie. John Kowalski prawą część twarzy miał przewiązaną bandażem,
który przesiąkł zakrzepłą teraz krwią. Arturowi zabandażowano całą klatkę
piersiową. Rico od dzioba aż po stopy kleił się z powodu szkarłatu
pokrywającego jego ciało niczym mundur. Stan trzymał się skrzydłami za bok, a spod
jego drobnych skrzydeł wyciekała krew, spijana łapczywie przez ziemię. Mike
siedział oparty o spękaną ścianę budynku, trzymając owinięte czerwonym już
bandażem skrzydło. Nate pochylał się nad nim, pomagając mu wstać. Ostatnim z
nich był Daniel, wyjmujący nożem coś ze swojego boku.
Dowódca nie zwrócił na nich większej uwagi
i pojechał dalej.
C.D.N.
Wieeeeem, „Krócej się nie dało?!” xd
Ale zrozumcie, nie mam coś ostatnio humoru na pingwiny. A już na pewno nie na
popijawę. Dlatego uraczę was tym króciutkim tworem, którego część druga powinna
ujrzeć światło naszego pięknego, po0slkiego dnia już niebawem. Zdrowia ludzie xP
PS Zapraszam do przeczytania mego tworu,
niekoniecznie związanego z pingami xd Oto link:
Zapraszam xP
Ależ ty mi mieszasz w głowie, muszę się nieźle namęczyć, żeby spamiętać wszystkie te historie i detale :P
OdpowiedzUsuńOpowiadanie ciekawe, realistyczne i trochę przerażające. Jednak jak czyta się o wojnie, która toczy się naprawdę, przechodzą człowieka ciarki.
Super wykreowałeś wojskową atmosferę, jak chłopcy grali w pokera – teraz zachowują się jak prawdziwi żołnierze.
Nie rozumiem tylko dlaczego Skipper ich tak zostawił..? Przecież to jego przyjaciele!
No i najgorszy sen szefa się spełnił – Kowalski istnieje w czterech wersjach ;D
Życzę wenki na pingwiny, bo uwielbiam jak piszesz :) :*
Bywało gorzej xD
UsuńNie pisałem dokładniej, o walce jako takiej xd
No a jak! xD
Bo władza uderza ludziom [i pingwinom] do głowy :3 Logika, kurwa..xD
* Istniał ;)
Ja tam wolę swoje bazgroły xD
:*
No tak. Sława też . Dlatego w odcinku ,,Paramentna inteligencjia'' chciał porwać Szeregowego z jego nowego wybiegu . Nim mu nadmiar sławy zawróci w glowie że ich będzie ingorował albo nawet gardził. Kopujecie ludzie.
OdpowiedzUsuń