sobota, 19 kwietnia 2014

A NEW BEGGINNING - ROZDZIAŁ 1

ROZDZIAŁ I
BACK TO SCHOOL


PIĘĆ LAT PÓŹNIEJ
Bar był obskurny. I to łagodnie mówiąc. Tynk przestał przyjaźnić się ze ścianą już dawno temu; za to zadomowiły się w niej całe roje karaluchów i innego wesołego tałatajstwa. Drzwi trzymały się w zawiasach jedynie na słowo honoru, a piwo podawane w tym przybytku było niewiele lepsze w smaku od rzygowin jakiegoś szalonego imprezowicza. Co nie zmieniało faktu, że od dłuższego czasu Skipper nie mógł sobie pozwolić na nic lepszego niż tutejsze popłuczyny. Usiadł na rozklekotanym krześle w kącie wypełnionej dymem sali i zamówił kufel piwa, jak zwykle.
Ostatnie lata nie były dla niego specjalnie udane. Pierwsze miesiące po wywaleniu z wojska spędził na próbie zachlania się na śmierć, co skończyło się jedynie problemami z pieniędzmi i wątrobą. Potem zatrudnił się przy transporcie w jakiejś dużej firmie i tak już zostało. A wizyty w barze były takim jego conocnym rytuałem.
Rutyna powoli zabijała go od środka. Niewiele pozostało z jego dawnej sprawności, choć wciąż był całkiem młody. Często wpadał w depresję, rozpatrując możliwe scenariusze zdarzeń sprzed pięciu lat, kiedy Bulgot zginął. I cały czas denerwowała go myśl o tym, jak bardzo spartolili sprawę. Parę razy chciał nawet ze sobą skończyć, ale zawsze coś go odwodziło od pociągnięcia za spust. Wolał myśleć, że było to raczej poczucie niespełnionego obowiązku, niż tchórzostwo.
Gdy ukazało się dno kufla, siedział jeszcze przez chwilę na miejscu, po czym wstał i wyszedł przez skrzypiące drzwi. Skręcił w jedną z bocznych uliczek nad portem, prowadzącą do skromnego pokoiku, który dzielił z innymi pracownikami firmy przewozowej.
Nagle zdał sobie sprawę z tego, że nie jest sam. Instynkt kazał mu zareagować, ale zanim rzucił się do ataku, usłyszał stonowany głos.
- Skipper McCain?
 - A kto pyta? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Chciałbym cię sprzątnąć, to już bym to zrobił. Tak, czy nie? – ponowił próbę nieznajomy.
Skipper uznał, że nie ma sensu się sprzeczać.
- Tak. Teraz dowiem się, z kim mam… hm…. Przyjemność?
- Oczywiście. Z tym, że nie tutaj.
Były komandos odwrócił się i ujrzał młodego pingwina, nieco wyższego niż on. Z wyglądu trochę przywodził mu na myśl Kowalskiego, z tym, że miał na głowie jasne blond włosy. Sprawiał wrażenie całkiem sympatycznego, jeśli nie liczyć tego, że trochę krzywo mu z oczu patrzyło.
Nieznajomy gestem nakazał Skipperowi iść za nim. Weszli do jednej z pobliskich zalanych do połowy piwnic, w której unosił się dławiący zapach stęchlizny.
- Przyjemnie, nie ma co – burknął Skipper.
- Komandos, też mi coś – odgryzł się pod nosem wysoki pingwin.
- Co?
- Nic.
- Niech ci będzie. To teraz mów, czego chcesz i kim jesteś.
- Nazywam się Corey i przysyła mnie dowództwo. Chcą…
- To ciekawe! No, mów, czego te niewdzięczne chuje chcą, nie przeszkadzaj sobie. – Ponaglił Coreya gestem.
- Chcą żebyś wrócił do służby.
- A chuj im w…
Zatrzymał się jednak w pół zdania, gdy dotarł do niego sens wypowiedzianych przez rozmówcę słów. Ha! Dowództwo coś spartoliło i teraz potrzebują pomocy starego biednego Skippera! Zbyt piękne by było prawdziwe.
- Gdzie haczyk? – zapytał podejrzliwie. – Jak już nie będę im potrzebny to znowu wywalą mnie na zbity pysk?
- Nie – odpowiedział bez chwili wahania Corey. – Przywrócą ci dawne stanowisko, a po sukcesie akcji prawdopodobnie czeka cię awans i całkiem obiecująca kariera. Słowa generała.
- To on jeszcze żyje?
- Ma się całkiem dobrze. To jak będzie?
- A co z resztą? Kowalski i Rico też wracają?
- Tak. Właśnie próbujemy ich namierzyć
- W takim razie warto spróbować – stwierdził optymistycznie. – Wchodzę w to.


W siedzibie dowództwa niewiele się zmieniło, odkąd ostatni raz tu był. Może poza sekretarką. Poprzednią znał i wpuszczała go, kiedy tylko o to ładnie poprosił. A ta wredna suka, która teraz tu pracowała nie chciała wpuścić nawet Coreya, którego ponoć znała.
Jednak budynek wciąż pozostawał taki sam. Grube ściany, pomalowane na ciemnozielono, migające jarzeniówki i atmosfera tandetnego filmu wojennego. Liczne korytarze idące w każdą możliwą stronę i masa biegających we wszystkich kierunkach komandosów, woźny wydzierający się na jakiegoś żółtodzioba, kapitan ganiący swoich ludzi… Skipper poczuł się prawie jak w domu.
- No to dupa – skwitował Corey ze smętną miną.
- Co?
- Twierdzi, że nie można przeszkadzać generałowi.
- To pewnie ma racj…
- Ale ja rozkazy miałem jasne – od razu cię do niego przyprowadzić.
- Rzeki kijem nie zawrócisz – powiedział iście filozoficznie Skipper. – O ile dobrze pamiętam, gdzieś tu był automat z kawą.
Blondyn załapał aluzję i skierował swoje kroki ku jednemu z korytarzy, by zniknąć wśród gęstwiny innych żołnierzy. Po chwili wrócił z dwoma kubkami.
- No, to ja rozumiem – powiedział z szerokim uśmiechem Skipper. – Zabawne.
- Co niby jest zabawne?
- Że w bazie wojskowej można napić się prawdopodobnie najlepszej możliwej do zdobycia kawy. – Upił spory łyk naparu. – No, skoro i tak się nie zobaczymy teraz z panem generałem, to może opowiesz mi coś o sobie? Jednostka, stanowisko, hm?
- W sumie, czemu nie. – Wzruszył ramionami. – Moim dowódcą jest Stary Collins…
- Wredny skurwiel – wtrącił się Skipper. – Ale zna się na robocie jak mało kto. Mów dalej.
- Jestem u niego strategiem. Podczas operacji robię za obserwatora. Nie muszę ci chyba tłumaczyć, na czym polega jego rola, prawda?
- Nie. Kowalski był naszym obserwatorem. – Potrząsnął głową. – Od ilu lat jesteś u Collinsa?
- Dwa i pół roku. No, a teraz od jakiegoś miesiąca pracowałem pod generałem.
- Awans?
- Tymczasowy, przynajmniej na razie.
- Zakładam, że sprowadzenie mnie tutaj było istotne dla trwałości tego awansu.
- Nie inaczej. O, chyba możemy wejść.
Faktycznie, sekretarka dała im znak, że są proszeni do gabinetu generała. Prowadziły do niego solidne mahoniowe drzwi. Wystrój był cokolwiek nieskromny. Miękka, jasnoczerwona wykładzina, ciemne drewniane ściany, chyba świeżo pokryte woskiem, olbrzymie biurko, a jakże, dębowe, do tego pokryte całkiem przyjemnymi dla oka rzeźbami i fotel generała, który pozostawał ten sam – czarny, obity drogą skórą i cholernie wygodny. Cóż, generał najwyraźniej nie miał zbytnich problemów z kasą.
Za to zdrowie chyba niezbyt mu dopisywało. Skipper odniósł wrażenie, że generał się skurczył i zapadł w sobie. Do tego włosy na jego głowie posiwiały i teraz nie były ognistorude, a szaro-rude. Zielone oczy straciły swój awanturniczy błysk. Jednak to wciąż był generał.
- Jak tam zdrowie, panie generale? – zagaił Skipper.
- Wal się na ryj – odpowiedział zmęczonym tonem dowódca. – Bywało lepiej. I nie podskakuj zbytnio, bo znowu wylecisz.
- Tak, tak, spokojnie, będę grzecznym chłopcem – zapewnił Skipper. – No, to co schrzaniliście, że aż mnie wzywacie z drugiego końca świata?
- Kalifornia to nie drugi koniec świata – zauważył przytomnie Corey.
- W każdym bądź razie, całkiem daleko – burknął Skipper. – No, o co się rozchodzi?
- Dobrze, że pytasz – powiedział spokojnie generał. – Bo to nie my spartoliliśmy, tylko ty i twój oddział.
- Znowu się zaczyna – mruknął pod nosem niski pingwin. – Co niby poszło nie tak? Pozą tą rzezią?
- Bulgot uciekł i ma się świetnie.
Te słowa była dla Skippera jak potężny cios. Na marne poszło tyle trupów. Ten cholerny delfin jednak zwiał i nawet nic mu się nie stało. Pingwin bywał w bardziej komfortowych sytuacjach, niż ta, która właśnie zaistniała.
- Skąd wiecie? – zapytał tylko.
- Bo sam nam to powiedział. Tydzień temu przyszła do nas paczka bez adresu zwrotnego.
- Nagranie?
Generał przytaknął.
- Szczegółowo przedstawił nam swój plan działania. Jeśli dobrze mu pójdzie, to za kilka tygodni USA znajdzie się pod wodą. Jak to poetycko ujął, „popluskamy sobie jak sardynki w sieci”.
- Ach, te jego intrygi – westchnął Skipper. – Romantyk z niego, nie ma co. Wiemy coś o jego lokalizacji?
- Niewiele. Obstawiamy zachodnie wybrzeże Europy, ale to jak szukanie igły w stogu siana. Nasi ludzie ciągle sprawdzają nowe możliwe miejsca.
- I nic – dokończył Skipper.
- Dokładnie. Dlatego wezwaliśmy ciebie – podjął generał. – Może i zawaliłeś sprawę, ale już raz gnoja wytropiłeś. Wierzymy, że uda ci się zrobić to po raz drugi. – Zmrużył oczy, jakby chciał przejrzeć Skippera.
- Powinno się udać – przyznał. – Ale będę potrzebował moich ludzi. Kowalskiego i Rico, jak pewnie pamiętasz.
- Pamiętam, pamiętam. – Pokiwał głową w zamyśleniu. – Rico już tu jedzie, a za niedługo powinniśmy znaleźć Kowalskiego. Dodatkowo przydzielimy wam jeszcze jednego obiecującego młodziaka.
Skipper spojrzał wymownie na Coreya, po czym uniósł pytająco brew.
- Nie, nie on – rozwiał wątpliwości dowódca. – Go wolę mieć przy sobie. Cóż… Może nie jest tak naprawdę obiecujący, ale sympatyczny z niego dzieciak. No, i co ważniejsze dla ciebie, jest bardzo niski.
- Bardzo zabawne – prychnął. – Osobiście wolałbym mieć kogoś kompetentnego przy sobie. A jakiś nieopierzony dzieciak to ostatnie, czego potrzebu…
Nie dokończył tej myśli, bowiem do pomieszczenia wpadł kolejny pingwin. Pewnie spędzał sporo czasu przy komputerze; przynajmniej wskazywała na to jego przygarbiona postawa. No i nosił okrągłe okulary.
- Znaleźliśmy go, panie generale – wysapał.
- Bulgota? – zapytała cała trójka obecnych.
- Nie, niestety nie. Kowalskiego, panie generale.
- Świetnie! Gdzie on jest?
- Nie żyje, panie generale.

Haha, człek skurwiel xD Ale nie bijcie, przypomnę, że opowiadanie rozgrywa się przed akcją serialu xdddd Kij, że mnie to wali ;_____;
Patrząc na ilość wejść na prolog, rozumiem, że trochę osób przeczytało ;-; Aczkolwiek mało skomentowało ;_____; No ludzie, kurde ;________; Smutek ;-;
Szo sządzicie o Koreju?xdd
Zdrowiam ;-;
Kto zna Deftones? xD

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

WE'RE BACK

Weeeeeeeeeeee’reeeeeeeeeeeee baaaaaaaaaaaaack xD
Cóż, z ciężkim mówię to sercem, lecz zaczynamy od nowa :> Czyli żegnamy się z Irishem (;;;;;-------------------;;;;;), Neilem, Orzełkiem, Bulciem kazirodczym zjebem, Jeffersonem i całą tą wesołą bandą, która zdychła xD

A NEW BEGINNIG
PROLOG

Uspokoić oddech, przybrać pewną postawę, wycelować, upewnić się, że nie ma szansy na chybienie i pociągnąć za spust… Kowalski powtarzał jak mantrę te dawne usłyszane od przełożonego słowa.  Choć wiedział, że i tak pewnie gówno dadzą. Jednym strzałem, choćby nie wiadomo jak celnym, nie można załatwić całej chmary przeciwników. Tyle wiedzieli nawet w dowództwie. Dlatego jedynym zadaniem Kowalskiego było pozbyć się tego przeklętego Bulgota. Jeden celny, pewny i śmiertelny strzał. Skipper, Rico i reszta mieli pozbyć się podkomendnych delfina i odbić zakładników.
Pomimo tego, że plan wydawał się dopracowany w każdym szczególe, pingwin miał to szczególne przeczucie, mówiące mu, że coś się pokazowo spieprzy. Ale postanowił je zignorować. Przecież byli zawodowcami, wiedzieli, co robili i znali się na swoim fachu.
Uspokoić oddech, przybrać pewną postawę, wycelować…
Cel pojawił się w zasięgu wzroku. Bulgot wyszedł z ukrycia i znalazł się na widoku. Kowalski położył się skierował lunetę w kierunku delfina i czekał na rozkazy. Ciągnęło się to prawie w nieskończoność. Każdy szmer i szelest, jaki wydawał podczas najmniejszego poruszenia, wydawał mu się tak głośny, jak przemarsz hałaśliwego oddziały podpitych żołdaków. Jednak ani Bulgot, ani żaden z jego oprychów nie dostrzegł skrytego w cieniu drzew pingwina.
Oczekiwanie skończyło się pod koniec dnia, przy zachodzie słońca.
~ Kowalski, teraz.
Pingwin bez słowa wycelował i już zamierzał wystrzelić, ale powstrzymał się i zaklął pod nosem.
- Nie mogę oddać czystego strzału – powiedział. – Cel jest zasłonięty przez zakładników.
~ Nie mamy czasu. Musisz strzelać teraz.
- Ale…
~ To jest rozkaz. Strzelaj, do cholery!
Kowalski ponownie zaklął. Wytężył wzrok i dostrzegł głowę walenia. Dosłownie przez ułamek sekundy mógł mu spojrzeć w oczy. W te pozbawione wyrazu, wredne oczy skurwysyna. Komandos pociągnął za spust. Delfin tylko się uśmiechnął.
***
- Spierdoliliście sprawę – powiedział generał. – I to spierdoliliście pokazowo. Takiej krwawej łaźni jeszcze w życiu nie widziałem. Spójrzcie tylko na siebie!
Faktycznie, trójka pingwinów wyglądała jak siedem nieszczęść – od stóp do głów uwalani błotem i zaschłą krwią.
- Żaden z zakładników nie przeżył, do tego straciłeś większość ludzi – ciągnął swój wywód przełożony. – Tłumaczyć się, Skipper.
- Wszystko szło zgodnie z planem, panie generale – podjął ochrypłym głosem. – Ale Bulgota nie udało się wyeliminować i…
- A dlaczego nie udało się go wyeliminować, do ciężkiej cholery? – zwrócił się do Kowalskiego.
- Nie mogłem oddać czystego strzału, panie generale. Mam wrażenie, że Bulgot dokładnie wiedział, co zamierzamy. Dosłownie w chwili, gdy pociągnąłem za spust, pchnięto przed niego kapitana Dearby’ego. Wtedy wszystko zaczęło się pieprzyć.
- To akurat da się zauważyć. – Wskazał okrężnym ruchem skrzydła pobojowisko. – Skąd tu tyle trupów, sierżancie Rico? Słyszałem, że wpadliście na polanę i postanowiliście wszystkich wystrzelać. Teraz widzicie, jak chujowy był to pomysł.
- Ale… - chciał sprzeciwić się Skipper.
- Żadnych „ale”. Wszyscy, co do jednego, wypadacie. Długo tropiliście Bulgota, dobrze wam szło, ale na końcu spierdoliliście po całości. Twierdzicie, że zginął, ale ja nie widzę ciała. Mimo to, biegli także twierdzą, że zginął… w wybuchu, który tu zrobiliście, więc pewnie w tej kwestii macie rację. Nie zmienia to faktu, że z wami koniec. Możecie się pożegnać z karierą jako komandosi. Żegnam.

Nie wiedział, w jak wielu kwestiach się mylił.


Takie krótkie toto ;-; Obiecuję jednakowoż, że kolejne rozdziały będą dłuższe xD
Jak widać, akcja opka rozgrywać się będzie na długo przed serialem, czy czymkolwiek innym xD
Ave, ludzie :d
PS Hunter *0* Jest faza ;-;
PPS Zapraszam na mego nowsiejszego bloga z autorskim opowiadaniem (meeh ;-;) - http://trust-no-one-you-idiot.blogspot.com/
Wpadnijcie, może wam do gustu przypadnie xd
No, to tyle :d Żegnam się xD