ROZDZIAŁ I
BACK TO SCHOOL
BACK TO SCHOOL
PIĘĆ LAT PÓŹNIEJ
Bar był
obskurny. I to łagodnie mówiąc. Tynk przestał przyjaźnić się ze ścianą już
dawno temu; za to zadomowiły się w niej całe roje karaluchów i innego wesołego
tałatajstwa. Drzwi trzymały się w zawiasach jedynie na słowo honoru, a piwo
podawane w tym przybytku było niewiele lepsze w smaku od rzygowin jakiegoś
szalonego imprezowicza. Co nie zmieniało faktu, że od dłuższego czasu Skipper
nie mógł sobie pozwolić na nic lepszego niż tutejsze popłuczyny. Usiadł na
rozklekotanym krześle w kącie wypełnionej dymem sali i zamówił kufel piwa, jak
zwykle.
Ostatnie lata
nie były dla niego specjalnie udane. Pierwsze miesiące po wywaleniu z wojska
spędził na próbie zachlania się na śmierć, co skończyło się jedynie problemami
z pieniędzmi i wątrobą. Potem zatrudnił się przy transporcie w jakiejś dużej
firmie i tak już zostało. A wizyty w barze były takim jego conocnym rytuałem.
Rutyna powoli
zabijała go od środka. Niewiele pozostało z jego dawnej sprawności, choć wciąż
był całkiem młody. Często wpadał w depresję, rozpatrując możliwe scenariusze
zdarzeń sprzed pięciu lat, kiedy Bulgot zginął. I cały czas denerwowała go myśl
o tym, jak bardzo spartolili sprawę. Parę razy chciał nawet ze sobą skończyć,
ale zawsze coś go odwodziło od pociągnięcia za spust. Wolał myśleć, że było to
raczej poczucie niespełnionego obowiązku, niż tchórzostwo.
Gdy ukazało
się dno kufla, siedział jeszcze przez chwilę na miejscu, po czym wstał i
wyszedł przez skrzypiące drzwi. Skręcił w jedną z bocznych uliczek nad portem,
prowadzącą do skromnego pokoiku, który dzielił z innymi pracownikami firmy
przewozowej.
Nagle zdał
sobie sprawę z tego, że nie jest sam. Instynkt kazał mu zareagować, ale zanim
rzucił się do ataku, usłyszał stonowany głos.
- Skipper
McCain?
- A kto pyta? – odpowiedział pytaniem na
pytanie.
- Chciałbym cię
sprzątnąć, to już bym to zrobił. Tak, czy nie? – ponowił próbę nieznajomy.
Skipper
uznał, że nie ma sensu się sprzeczać.
- Tak. Teraz
dowiem się, z kim mam… hm…. Przyjemność?
- Oczywiście.
Z tym, że nie tutaj.
Były komandos
odwrócił się i ujrzał młodego pingwina, nieco wyższego niż on. Z wyglądu trochę
przywodził mu na myśl Kowalskiego, z tym, że miał na głowie jasne blond włosy.
Sprawiał wrażenie całkiem sympatycznego, jeśli nie liczyć tego, że trochę
krzywo mu z oczu patrzyło.
Nieznajomy
gestem nakazał Skipperowi iść za nim. Weszli do jednej z pobliskich zalanych do
połowy piwnic, w której unosił się dławiący zapach stęchlizny.
- Przyjemnie,
nie ma co – burknął Skipper.
- Komandos,
też mi coś – odgryzł się pod nosem wysoki pingwin.
- Co?
- Nic.
- Niech ci
będzie. To teraz mów, czego chcesz i kim jesteś.
- Nazywam się
Corey i przysyła mnie dowództwo. Chcą…
- To ciekawe!
No, mów, czego te niewdzięczne chuje chcą, nie przeszkadzaj sobie. – Ponaglił
Coreya gestem.
- Chcą żebyś
wrócił do służby.
- A chuj im w…
Zatrzymał się
jednak w pół zdania, gdy dotarł do niego sens wypowiedzianych przez rozmówcę
słów. Ha! Dowództwo coś spartoliło i teraz potrzebują pomocy starego biednego
Skippera! Zbyt piękne by było prawdziwe.
- Gdzie
haczyk? – zapytał podejrzliwie. – Jak już nie będę im potrzebny to znowu wywalą
mnie na zbity pysk?
- Nie –
odpowiedział bez chwili wahania Corey. – Przywrócą ci dawne stanowisko, a po
sukcesie akcji prawdopodobnie czeka cię awans i całkiem obiecująca kariera.
Słowa generała.
- To on
jeszcze żyje?
- Ma się
całkiem dobrze. To jak będzie?
- A co z
resztą? Kowalski i Rico też wracają?
- Tak.
Właśnie próbujemy ich namierzyć
- W takim
razie warto spróbować – stwierdził optymistycznie. – Wchodzę w to.
W siedzibie
dowództwa niewiele się zmieniło, odkąd ostatni raz tu był. Może poza
sekretarką. Poprzednią znał i wpuszczała go, kiedy tylko o to ładnie poprosił.
A ta wredna suka, która teraz tu pracowała nie chciała wpuścić nawet Coreya,
którego ponoć znała.
Jednak
budynek wciąż pozostawał taki sam. Grube ściany, pomalowane na ciemnozielono,
migające jarzeniówki i atmosfera tandetnego filmu wojennego. Liczne korytarze
idące w każdą możliwą stronę i masa biegających we wszystkich kierunkach
komandosów, woźny wydzierający się na jakiegoś żółtodzioba, kapitan ganiący
swoich ludzi… Skipper poczuł się prawie jak w domu.
- No to dupa
– skwitował Corey ze smętną miną.
- Co?
- Twierdzi,
że nie można przeszkadzać generałowi.
- To pewnie
ma racj…
- Ale ja
rozkazy miałem jasne – od razu cię do niego przyprowadzić.
- Rzeki kijem
nie zawrócisz – powiedział iście filozoficznie Skipper. – O ile dobrze
pamiętam, gdzieś tu był automat z kawą.
Blondyn
załapał aluzję i skierował swoje kroki ku jednemu z korytarzy, by zniknąć wśród
gęstwiny innych żołnierzy. Po chwili wrócił z dwoma kubkami.
- No, to ja
rozumiem – powiedział z szerokim uśmiechem Skipper. – Zabawne.
- Co niby
jest zabawne?
- Że w bazie
wojskowej można napić się prawdopodobnie najlepszej możliwej do zdobycia kawy.
– Upił spory łyk naparu. – No, skoro i tak się nie zobaczymy teraz z panem
generałem, to może opowiesz mi coś o sobie? Jednostka, stanowisko, hm?
- W sumie,
czemu nie. – Wzruszył ramionami. – Moim dowódcą jest Stary Collins…
- Wredny
skurwiel – wtrącił się Skipper. – Ale zna się na robocie jak mało kto. Mów
dalej.
- Jestem u
niego strategiem. Podczas operacji robię za obserwatora. Nie muszę ci chyba
tłumaczyć, na czym polega jego rola, prawda?
- Nie.
Kowalski był naszym obserwatorem. – Potrząsnął głową. – Od ilu lat jesteś u
Collinsa?
- Dwa i pół
roku. No, a teraz od jakiegoś miesiąca pracowałem pod generałem.
- Awans?
- Tymczasowy,
przynajmniej na razie.
- Zakładam,
że sprowadzenie mnie tutaj było istotne dla trwałości tego awansu.
- Nie
inaczej. O, chyba możemy wejść.
Faktycznie,
sekretarka dała im znak, że są proszeni do gabinetu generała. Prowadziły do
niego solidne mahoniowe drzwi. Wystrój był cokolwiek nieskromny. Miękka,
jasnoczerwona wykładzina, ciemne drewniane ściany, chyba świeżo pokryte
woskiem, olbrzymie biurko, a jakże, dębowe, do tego pokryte całkiem przyjemnymi
dla oka rzeźbami i fotel generała, który pozostawał ten sam – czarny, obity
drogą skórą i cholernie wygodny. Cóż, generał najwyraźniej nie miał zbytnich
problemów z kasą.
Za to zdrowie
chyba niezbyt mu dopisywało. Skipper odniósł wrażenie, że generał się skurczył
i zapadł w sobie. Do tego włosy na jego głowie posiwiały i teraz nie były
ognistorude, a szaro-rude. Zielone oczy straciły swój awanturniczy błysk.
Jednak to wciąż był generał.
- Jak tam
zdrowie, panie generale? – zagaił Skipper.
- Wal się na
ryj – odpowiedział zmęczonym tonem dowódca. – Bywało lepiej. I nie podskakuj
zbytnio, bo znowu wylecisz.
- Tak, tak,
spokojnie, będę grzecznym chłopcem – zapewnił Skipper. – No, to co schrzaniliście,
że aż mnie wzywacie z drugiego końca świata?
- Kalifornia
to nie drugi koniec świata – zauważył przytomnie Corey.
- W każdym
bądź razie, całkiem daleko – burknął Skipper. – No, o co się rozchodzi?
- Dobrze, że
pytasz – powiedział spokojnie generał. – Bo to nie my spartoliliśmy, tylko ty i
twój oddział.
- Znowu się
zaczyna – mruknął pod nosem niski pingwin. – Co niby poszło nie tak? Pozą tą
rzezią?
- Bulgot
uciekł i ma się świetnie.
Te słowa była
dla Skippera jak potężny cios. Na marne poszło tyle trupów. Ten cholerny delfin
jednak zwiał i nawet nic mu się nie stało. Pingwin bywał w bardziej
komfortowych sytuacjach, niż ta, która właśnie zaistniała.
- Skąd
wiecie? – zapytał tylko.
- Bo sam nam
to powiedział. Tydzień temu przyszła do nas paczka bez adresu zwrotnego.
- Nagranie?
Generał
przytaknął.
- Szczegółowo
przedstawił nam swój plan działania. Jeśli dobrze mu pójdzie, to za kilka
tygodni USA znajdzie się pod wodą. Jak to poetycko ujął, „popluskamy sobie jak
sardynki w sieci”.
- Ach, te
jego intrygi – westchnął Skipper. – Romantyk z niego, nie ma co. Wiemy coś o
jego lokalizacji?
- Niewiele.
Obstawiamy zachodnie wybrzeże Europy, ale to jak szukanie igły w stogu siana.
Nasi ludzie ciągle sprawdzają nowe możliwe miejsca.
- I nic –
dokończył Skipper.
- Dokładnie.
Dlatego wezwaliśmy ciebie – podjął generał. – Może i zawaliłeś sprawę, ale już
raz gnoja wytropiłeś. Wierzymy, że uda ci się zrobić to po raz drugi. – Zmrużył
oczy, jakby chciał przejrzeć Skippera.
- Powinno się
udać – przyznał. – Ale będę potrzebował moich ludzi. Kowalskiego i Rico, jak
pewnie pamiętasz.
- Pamiętam,
pamiętam. – Pokiwał głową w zamyśleniu. – Rico już tu jedzie, a za niedługo
powinniśmy znaleźć Kowalskiego. Dodatkowo przydzielimy wam jeszcze jednego
obiecującego młodziaka.
Skipper spojrzał
wymownie na Coreya, po czym uniósł pytająco brew.
- Nie, nie on
– rozwiał wątpliwości dowódca. – Go wolę mieć przy sobie. Cóż… Może nie jest
tak naprawdę obiecujący, ale sympatyczny z niego dzieciak. No, i co ważniejsze
dla ciebie, jest bardzo niski.
- Bardzo
zabawne – prychnął. – Osobiście wolałbym mieć kogoś kompetentnego przy sobie. A
jakiś nieopierzony dzieciak to ostatnie, czego potrzebu…
Nie dokończył
tej myśli, bowiem do pomieszczenia wpadł kolejny pingwin. Pewnie spędzał sporo
czasu przy komputerze; przynajmniej wskazywała na to jego przygarbiona postawa.
No i nosił okrągłe okulary.
- Znaleźliśmy
go, panie generale – wysapał.
- Bulgota? –
zapytała cała trójka obecnych.
- Nie,
niestety nie. Kowalskiego, panie generale.
- Świetnie!
Gdzie on jest?
- Nie żyje,
panie generale.
Haha, człek skurwiel xD Ale nie bijcie,
przypomnę, że opowiadanie rozgrywa się przed akcją serialu xdddd Kij, że mnie
to wali ;_____;
Patrząc na ilość wejść na prolog, rozumiem,
że trochę osób przeczytało ;-; Aczkolwiek mało skomentowało ;_____; No ludzie,
kurde ;________; Smutek ;-;
Szo sządzicie o Koreju?xdd
Zdrowiam ;-;
Kto zna Deftones? xD