Bulgot
***
Sekretna baza Doktora Bulgota, około pięciu lat temu.
***
To był jeden z tych wieczorów, które mogłem spędzić w
samotności; bez żadnych knowań czy planów zemsty. Zapłaciłem Parkerowi, więc
miałem go z głowy na jakiś czas. Zamknąłem się w swoim laboratorium i zadałem
sam sobie pytanie: „Po co mi to wszystko?”. Jedna część mojej podświadomości
mówi: „Żebyś mógł się za wszystko zemścić!”, a druga: ”Po nic. Rzuć to wszystko
w diabły i zacznij wszystko od nowa!”. Wielokrotnie nad tym myślałem, jednak
zawsze zarzucałem ten pomysł. Skipper nigdy nie uwierzy w moją przemianę,
nieważne co zrobię. W sumie, to mu się nie dziwię. Usiadłem na fotelu i
pogrążyłem się w rozmyślaniach. „Może by tak upozorować własną śmierć?” –
przemknęło mi przez myśl, ale co potem? To też odpadało. Czyli pozostało mi
samotne życie, wypełnione wyobcowaniem i knowaniami. Kochałem chwile , które spędzam sam ze sobą,
a jednocześnie ich nienawidziłem. Przez całe swoje życie niosłem bagaż
wspomnień, które wypływały właśnie w takich momentach. Spojrzałem w lustro i
poczułem odrazę do samego siebie.
Ta opaska była zarówno darem, jak i przekleństwem. Dzięki niej miałem namiastkę utraconego oka, lecz przypominała mi o tym wszystkim co niegdyś zaprzepaściłem. Chciałem ją zdjąć i raz na zawsze zniszczyć. Wyjąłem nóż z szuflady i ją podważyłem. Ból był nie do zniesienia, ale nie tak bardzo, jak uczucie towarzyszące nieustannemu noszeniu tego żelastwa na twarzy. Jeśli dla kogoś wyglądam upiornie w tej opasce, to nie wiem co by zrobił, gdyby zobaczył mnie bez niej. W miejscu gdzie się znajdywała nie miałem skóry. Po prostu się zdarła. Zaś tęczówka prawego oka była biała. Pusta. Bez żadnego wyrazu. Jednak można było dostrzec kilka ciemniejszych, pojawiających się gdzieniegdzie plamek, które powstały na skutek zaaplikowania sobie przeze mnie specyfiku, dzięki któremu, w przyszłości mógłbym żyć, bez tego cholernego ustrojstwa. Mógłbym odzyskać wzrok. Kiedy kładłem nóż na biurko, w niedomkniętej szufladzie dostrzegłem fotografię. Wyciągnąłem ją i obejrzałem. Było tam widać dwa pingwiny i dwa delfiny. W zasadzie, to delfina i delfinicę. To nieprawda, że nigdy nie miałem przyjaciół. Ani, że nigdy nie byłem zakochany.
Ta opaska była zarówno darem, jak i przekleństwem. Dzięki niej miałem namiastkę utraconego oka, lecz przypominała mi o tym wszystkim co niegdyś zaprzepaściłem. Chciałem ją zdjąć i raz na zawsze zniszczyć. Wyjąłem nóż z szuflady i ją podważyłem. Ból był nie do zniesienia, ale nie tak bardzo, jak uczucie towarzyszące nieustannemu noszeniu tego żelastwa na twarzy. Jeśli dla kogoś wyglądam upiornie w tej opasce, to nie wiem co by zrobił, gdyby zobaczył mnie bez niej. W miejscu gdzie się znajdywała nie miałem skóry. Po prostu się zdarła. Zaś tęczówka prawego oka była biała. Pusta. Bez żadnego wyrazu. Jednak można było dostrzec kilka ciemniejszych, pojawiających się gdzieniegdzie plamek, które powstały na skutek zaaplikowania sobie przeze mnie specyfiku, dzięki któremu, w przyszłości mógłbym żyć, bez tego cholernego ustrojstwa. Mógłbym odzyskać wzrok. Kiedy kładłem nóż na biurko, w niedomkniętej szufladzie dostrzegłem fotografię. Wyciągnąłem ją i obejrzałem. Było tam widać dwa pingwiny i dwa delfiny. W zasadzie, to delfina i delfinicę. To nieprawda, że nigdy nie miałem przyjaciół. Ani, że nigdy nie byłem zakochany.
***
Nowy Jork, współcześnie.
***
Do bazy pingwinów wpadło jedenastu komandosów. Byli po
długiej kłótni z Julianem, który uparcie twierdził, że to oni podpalili jego
wybieg. Teraz, nie mogli ustać na nogach; Skipper, Neil i Jefferson zataczali
się, jakby wypili trochę za dużo, Kowalski, Chester, Silva i Edwin gadali od
rzeczy, zaś Aaron, Rico, Kathy i Szeregowy żonglowali laskami dynamitu, jak
gdyby nigdy nic. Kiedy wszyscy doprowadzili się do porządku, opadli zmęczeni na
krzesła wokół stołu.
- Jezu… Ja naprawdę nie wiem, jakim cudem wy tak długo z nim
wytrzymaliście – rzekł Jefferson do dowódcy pingwinów.
- Sam nie wiem.
Pomimo tego, że byli zmęczeni wydarzeniami, które miały
dzisiaj miejsce, to nie mieli zamiaru spać. Nawet by nie potrafili. Za dużo
adrenaliny, jak na jeden dzień.
- A może, poopowiadalibyśmy jakieś historie, dla zabicia
czasu? – spytał młodzik.
- Błagam was, Szeregowy, to jest chyba… - zaczął Kowalski,
lecz Jefferson mu przerwał.
- Najlepszy możliwy pomysł! – krzyknął. – Skipper, może ty
zaczniesz?
- Nie mam w zanadrzu żadnych ciekawych historii, więc…
- A ja myślę, że szef ma – wypalił Kowalski.
- No to mnie oświećcie.
- Czemu szef powiedział do Bulgota „Jack”?
Pingwina lekko zatkało. Myślał, że sprawa uległa
przedawnieniu, ale gdy zobaczył dziewięć wpatrujących się w niego z
wyczekiwaniem oblicz, zaczął:
- No dobra, dobra, opowiem – westchnął Skipper. – To wszystko,
zaczęło się około dwunastu lat temu.
C.D.N.
Sory, że takie to krótkie, ale... No po prostu tak musi być :p
Za dzień czy dwa lub trzy, rozdział 1, więc mam nadzieję, że mi wybaczycie ;)
S. D. P.
Za dzień czy dwa lub trzy, rozdział 1, więc mam nadzieję, że mi wybaczycie ;)
S. D. P.
Króciutkie...
OdpowiedzUsuńAle zapowiada się ciekawie
No wiem... Jednak, musiałem przerwać w tym momencie :/
UsuńŚwietny początek. Nawet nie mogę wyrazić jak bardzo mi się podoba przedstawiony Bulgot... Jego "pamiątka":D I był zakochany... Krótkie, ale za to jakie;) Czekanie zostało wynagrodzone:D
OdpowiedzUsuńDzięki ^^
UsuńMam nadzieję, że się nie zawiodłaś ;)
No co Ty:D Jest naprawdę świetne. A Bulgot... zajebisty:D Na takie miałam nadzieję;)
Usuńintrygujące! Fajnie pomyśleć o Bulgocie od innej strony, no i pomyśleć, że był kiedyś zakochany.
OdpowiedzUsuńFajnie się zapowiada :)