Skipper musiał
przyznać, że nawet polubił oddział Jeffersona, pomimo tego, że wszyscy byli
lemurami. Każdy z kimś się dogadywał. Aaron, Kathy i Rico mieli wspólny temat
do rozmowy prawie zawsze, Kowalski wraz z Chesterem i Silvą zawsze o czymś
rozmawiali, Edwin prowadził rozmaite dysputy z Szeregowym, a sam Drake
nieustannie rozprawiał o różnych rzeczach ze Skipperem i Neilem. Jednak było
widać, że to mimo wszystko ciągle lemury, bowiem na okrągło słuchali muzyki. Co
prawda w słuchawkach i do tego raczej rocka niż dyskoteki, ale zawsze. Wszyscy
komandosi większość czasu spędzali w bazie pingwinów, ale czasami wychodzili,
by wykonać jakąś prostą misję. Okazyjnie jakaś dwójka wychodziła na patrol.
Teraz przyszła kolej na Szeregowego i Edwina. Nie chcieli iść na rekonesans,
gdyż reszta właśnie zaczęła grać w pokera, ale rozkaz, to rozkaz i nie mogli
tego zmienić. Dzisiaj naukowcy rządzili niepodzielnie przy stole i zgarniali
większość łupów. Kiedy Chester i Kowalski mieli już dosłownie wszystko,
dochodziła dwudziesta trzecia, a Edwina i Szeregowego ciągle nie było.
Zwycięzcy pochowali swoją wygraną i dołączyli do pozostałych żołnierzy, którzy
w międzyczasie znaleźli się na górze i stanęli jak wryci.
Wybiegi lemurów płonęły. Dowódcy rozdzielili ludzi i rozpoczęli operację ratunkowo – gaśniczą. Rico rozdał wszystkim niezbędny sprzęt, a następnie komandosi pobiegli w kierunku habitatów. Pingwinom przypadło królestwo Juliana. Ptaki wskoczyły na wybieg, szukając wzrokiem ssaków. Skipper dostrzegł Juliana i Franka. Podbiegł do nich, przerzucił ich sobie przez ramię i krztusząc się dymem, próbował znaleźć wyjście. Nie widział ani nawet nie słyszał swoich przyjaciół. Czuł, że siły powoli go opuszczają, lecz nadal próbował uciec, z zacieśniającego się kręgu ognia. Przez chwilę było mu dane widzieć, co znajduje się za morderczymi płomieniami – zobaczył niedawno wykopaną dla lemurów sadzawkę. Przeskoczył przez ogień i znalazł się w wodzie.
Wybiegi lemurów płonęły. Dowódcy rozdzielili ludzi i rozpoczęli operację ratunkowo – gaśniczą. Rico rozdał wszystkim niezbędny sprzęt, a następnie komandosi pobiegli w kierunku habitatów. Pingwinom przypadło królestwo Juliana. Ptaki wskoczyły na wybieg, szukając wzrokiem ssaków. Skipper dostrzegł Juliana i Franka. Podbiegł do nich, przerzucił ich sobie przez ramię i krztusząc się dymem, próbował znaleźć wyjście. Nie widział ani nawet nie słyszał swoich przyjaciół. Czuł, że siły powoli go opuszczają, lecz nadal próbował uciec, z zacieśniającego się kręgu ognia. Przez chwilę było mu dane widzieć, co znajduje się za morderczymi płomieniami – zobaczył niedawno wykopaną dla lemurów sadzawkę. Przeskoczył przez ogień i znalazł się w wodzie.
***
Szeregowy obudził
się w jakimś wilgotnym pomieszczeniu, nie mając pojęcia, w jaki sposób się tu
znalazł. Głowa potwornie go bolała. Pamiętał tylko tyle, że był wraz z Edwinem
na patrolu, a potem film mu się urywał. Pingwin z trudem podniósł się z
posadzki i rozejrzał po pokoju – czy też raczej celi. Miał kilka metrów
kwadratowych, a wyjście zamykały solidne kraty, które ktoś niedawno zamontował.
W kącie ujrzał lemura, który pogrążony był w głębokim śnie. Postanowił go nie
budzić, ale nagle usłyszał donośny, dochodzący zewsząd głos:
- W końcu. Obudź go.
Młodzik nie miał
pojęcia, do kogo ten głos należał, ale wolał się nie sprzeciwiać. Podszedł do
ssaka i wyrwał go ze snu, a ten jęknął:
- O rany, moja
bania.
W tym momencie,
ponownie odezwał się nieznajomy:
- Świetnie. Zapewne
zastanawiacie się, po kiego was porwałem.
- Szczerze
powiedziawszy, to tak.
- Otóż posłużycie mi
za przynętę, na jednego z waszych przyjaciół.
- Ty, ale ty wiesz,
że oni tu się na ciebie kupą zwalą, jak tylko dowiedzą się gdzie jesteś?
- Wiem, ale nie jest
to dla mnie problemem - Komandosi usłyszeli nieprzyjemny dźwięk tarcia metalu o
kamień. – Potrzebny mi tylko jeden z nich. A teraz, radzę wam się dobrze
przespać.
Już chcieli się
spytać, dlaczego, gdy cela wypełniła się gazem usypiającym.
***
Oddziały Skippera i
Jeffersona kończyły dogaszanie wybiegów lemurów, zastanawiając się, co wywołało
pożar. Kiedy skończyli, zauważyli brak dowódców, Neila i Kowalskiego. Jefferson
był w jaskini Clemsona, wraz z kilkoma innymi lemurami, Skipper siedział w
małej sadzawce, a jego brat w najlepsze pływał sobie w basenie.
- Neil, a tobie
gorzej czy jak? – spytał go brat.
- Nie, ale wydaje mi
się, że po gaszeniu pożaru, można sobie popływać, nie?
- Nieważne – Skipper
westchnął. – Jest z tobą Kowalski?
- Nie. Myślałem, że
jest z wami.
- Szlag.
***
Kowalski wszedł
do olbrzymiej jaskini, do której wejście znalazł podczas pożaru. Była naprawdę
ogromna. Pomimo panującej w środku ciemności, dało się zobaczyć kilka
szczegółów. Po lewej było podziemne jezioro, a po prawej przejście do dalszej
części pieczary. Naukowiec zastanawiał się, jakim cudem nigdy nie znaleźli tego
miejsca. Z rozmyślań wyrwał go widok pingwina i lemura siedzących na krześle z
workami na głowach. Podbiegł do towarzyszy i chciał ich uwolnić, ale coś
poderwało go do góry i rzuciło nim o ścianę.
- Nie mogę
wyrazić swego szczęścia! Od razu przylazł ten, który miał przyjść! – krzyknął
nieznajomy.
Strateg dokładnie
się mu przyjrzał. Był to wielki orzeł. Szpony miał zrobione z metalu, pewnie prawdziwe
stracił. Kowalski skądś go znał, ale nie wiedział skąd.
- Kim jesteś? –
spytał.
- Starym znajomym
twoich rodziców – odparł szyderczo, po czym zaatakował komandosa.
Ptak był zbyt
zaskoczony, by uniknąć ataku. Orzeł porwał go w górę, a następnie spuścił z
wysokości na ziemię. Gdy strateg upadł, poczuł, że właśnie złamał sobie żebra.
Z trudem się podniósł i ujrzał oponenta lecącego w jego stronę. Tym razem
uskoczył w ostatniej chwili. „Ile ja bym teraz dał za Rico!” – przemknęło przez
myśl naukowcowi. Jednak wiedział, że jego towarzysza tu nie ma. Zdezorientowany
orzeł uderzył głową w ścianę, co dawało pingwinowi chwilę na uwolnienie
kolegów. Rozwiązał ich, a Szeregowy wrzasnął:
- Uciekajmy
stąd!!!
Kowalski uznał,
że to faktycznie niezły pomysł. Lecz oprawca doszedł do siebie i odrzucił Edwina i Szeregowego, stając oko w oko ze strategiem. Uśmiechnął się do niego. Ptaka
coś przerażało w tym uśmiechu, było w nim coś złowieszczego. Drżącym głosem
spytał:
- Kim ty jesteś?
- Demonem z
twoich najgorszych koszmarów – odrzekł z tym samym uśmiechem na twarzy.
Zamachnął się, by
zaatakować, ale w tym momencie do pomieszczenia wpadła reszta oddziału.
- Rico, KABOOM!!!
– wrzasnął Skipper.
Psychopata wyjął
bazookę i wycelował w orła, a ten zaczął uciekać, tunelem.
- To jeszcze nie
koniec, Kowalski – rzekł do naukowca orzeł uciekając tunelem.
„Wiem. Aż za
dobrze.” – pomyślał, sam się sobie dziwiąc, strateg, a potem zemdlał.
C.D.N.
Co myślicie o naszym nowym orzełku?^^
Nie spodziewaliście się, że lemury nie będą zdrajcami, co? :P
Jak wam się ogólnie podoba notka?
Czekam na opinie!
S. D. P.
Znowu zemsta... Przepraszam, że tak marudzę - pomysł jest świetny (choć jakiś nieśmiały głosik, dochodzący z odmętów mej wyobraźni, podpowiadał mi, że to na Kowalskiego orzeł czekał), przede wszystkim dlatego, iż zwierzę było zmorą nie stratega, lecz jego rodziców.
OdpowiedzUsuńCały czas jednak zemsty... Może któregoś razu wpadłby po prostu jakiś psychopata i chciał ich zabić tylko z powodu jakiejś chorej zachcianki... Mam dość tej mojej wyobraźni -.-...
A tak całkiem na poważnie - nie przejmuj się tym, co wyskrobałam powyżej. Po prostu jestem po przeczytaniu kilku nowych opowiadań o naszych kochanych komandosach i mam ochotę na coś kompletnie niespodziewanego.
Choć, znając życie, i tak pewnie prędko mnie zaskoczysz czymś zupełnie nowym ^^.
Reasumując, rozdział jest bardzo dobry. Jakoś lemurzy oddział od razu przypadł mi do gustu, więc nawet nie podejrzewałam ich o ewentualną zdradę. Zaś postać orła niezwykle mnie zaintrygowała...
Także życzę jak najwięcej weny i pozdrawiam serdecznie ;),
Blackie Line
To nie była zemsta. Przypomnę tylko, że kreowani przeze mnie wrogowie to w przeważającej większości psychole ;)
UsuńTwoja wyobraźnia jest chyba podobna do mojej! ;)
Dziękuuję za ten oddział! Jest spoko, przypadł mi do gustu. No i cieszę się że nie są żadnymi szpiegami, czy gorzej.
OdpowiedzUsuńAkcja zaczyna kręcić się wokół mojego ulubionego pingwina^^ Dziękuję.
Według mnie to ten tekst z rodzicami Kowalskiego był dla zmyłki, jak na moje to ten orzeł to kolejny ocalały z Gwatemali. Tam też były orły, nie? Tylko nie mam teori dlaczego chce się mścić na Kowalskim.
Ale to tylko moja teoria.
Tak czy inaczej weny życzę :)
Nie martw się - w ciągu całego kolejnego opowiadania - o Kowalskim nie będzie nic :P
UsuńTam było ogólnie od groma zwierząt... ;)
Dzięx
UsuńMożliwe ale jakoś tak zapamiętałam te orły no i oczywiście pingwiny
Ależ proszę ;)
UsuńPisałem o SOKOŁACH, ale to w sumie jeden grzyb, nie? ;)
Ostatnio miałam zaległości z czytaniem Twojego bloga, także wybacz, że piszę dopiero teraz.
OdpowiedzUsuńMimo że nie przepadam za lemurami, polubiłam oddział Jeffersona. Jak również orła:D Często wolę "tych złych" a on jest świetny. Jeszcze te szpony... Super. Kolejny mający zatargi:D
Czekam na kolejną notkę i oczywiście na prolog "Brotherhood":D
Fajna notka :P w sumie to cieszę się, że lemury nie okazały się zdrajcami, polubiłam ich :P
OdpowiedzUsuńJednak jest coś o czym muszę ci napisać ... mianowicie planowałam dać sokoła o stalowych szponach :D a teraz napisałeś o tym orle no i tak głupio wyszło...
A co ciekawe, początkowo, jeden z nich miał być zły, a orła miało nie być...
UsuńSorki :P Telepatia? ;)
Hm... Może daj jaszczura ze stalową łapą? xD
Usuńciekawa notka ;) ja typowałam, że zasadzka była na Skippera :P albo na Rico :P
OdpowiedzUsuńJa na razie jestem neutralna co do lemurów- ani ich nie lubię, ani lubię xD
Tak naprawdę to jeszcze nic nie zrobiły xd
Fajny pomysł z tym pożarem- czytałam tyle opowiadań, a jeszcze w żadnym nie było ^^
Świetnie!
OdpowiedzUsuń,,Ty ale ty wiesz że Oni się tu na ciebie kupą zwalą?'' - Edwin
OdpowiedzUsuńO miał rację. Już myślałam że Skipper nie zoriętuje się ,, W Mordę jeże gdzie są Szeregowy i Edwin?