Kiedy trening się skończył, a kadeci ledwo łapali oddech,
Natan kazał swoim żołnierzom iść za sobą. Zaprowadził ich do kwatery głównej
bractwa. To był olbrzymi, podziemny kompleks, którego ściany, podłoga oraz
sufit były wykonane ze lśniącego metalu.
- Widzicie ściany i całą konstrukcję? To, jak lśni? Lepiej
będzie, jak powiem wam to od razu – zaczął Nicolson. – Otóż, każdy, który
podpadnie, podczas gdy inni mają czas wolny, szoruje cały ten przybytek, dopóki
nie osiągnie takiego efektu. Takie ostrzeżenie na przyszłość, żebyście się
pilnowali.
Później zaprowadził ich do olbrzymiej jadalni, która od
poczekalni różniła się tylko tym, że były tam długie ławy (co ciekawe – również
zrobione z metalu), oraz stoły, ustawione tak ciasno, jak tylko się dało. Na
końcu rozdzielił ich do pokoi i rzekł:
- Jutro w zatoce o tej samej porze – NN uśmiechnął się
łobuzersko.
Jego podwładni westchnęli i powłócząc nogami skierowali się
do pokoi. Wilk rozmyślnie zakwaterował dwa pingwiny wraz z dwoma delfinami,
które go zaintrygowały. „Albo się polubią, albo się zabiją” – pomyślał.
***
Skipper i Neil padli wyczerpani na prycze od razu po
znalezieniu pokoju. Mieli nadzieję, że treningi skończą się szybko, ale to było
nadzieja głupiego. Neil zobaczył, że w ich kwaterze są nie dwa, a cztery łóżka
i łatwy dostęp do zatoki. Po chwili w pomieszczeniu znalazł się delfin.
Pingwiny popatrzyły na niego z zainteresowaniem. Podczas treningu w ogóle go
nie widziały, a teraz najwyraźniej miały z nim dzielić pokój.
- Cześć. Jestem Jack – powiedział zakłopotany butlonos.
- Cześć. Ja jestem Skipper, a ten tłuk to mój brat, Neil.
- O ty mały dziadu! Ja ci dam tłuka! – krzyknął Neil i
rzucił się na brata.
- Mam takie pytanie. Wy tak zawsze?
- Od rana do wieczora. Siedem dni tygodniu.
- Dobrze wiedzieć.
Po tych słowach, Bulgot usiadł na swoim posłaniu, patrząc,
jak dwaj bracia się siłują. Trochę go to bawiło, trochę przygnębiało. Zawsze
chciał mieć brata, ale co mógł poradzić? Nic. W międzyczasie Skipper
spacyfikował swojego brata i z triumfalnym uśmiechem pomógł mu wstać. Kiedy
bracia przysiedli na swoich łóżkach, Neil spytał:
- A więc Jack, skąd jesteś?
- Szczerze powiedziawszy, to prowadzę mocno koczowniczy tryb
życia.
- Rozumiem – zaśmiał się ptak. – A może opowiesz nam coś o
sobie?
- Nie ma co. Może wy?
- Jak chcesz. Nasi rodzice zginęli na wielkim tankowcu,
podczas wiezienia ich do jakiegoś zoo, nam udało się (jakimś cudem) uratować i
szwendaliśmy się po świecie, przez dłuższy czas. To tak z grubsza.
Delfin już chciał coś odpowiedzieć, gdy do pokoju wkroczyła
czwarta postać. Była delfinicą o jasnozielonych oczach.
- Nie przeszkadzam zbytnio?
- Ależ skąd – odparł Jack, zanim zdążyli to za niego zrobić
współlokatorzy.
Kiedy nieloty popatrzyły na
niego z dziwnym wyrazem twarzy, on tylko wzruszył ramionami.
Patrzyli na nowo przybyłą z
zaciekawieniem. Nie wyróżniała się zbytnio wyglądem, ot, delfin jak każdy inny.
Przysiadła na swoim posłaniu i powiedziała szorstko:
- Mamusia nie uczyła, że to
nieładnie się tak gapić?
Pingwiny spuściły wzrok i
zajęły się sobą, ale Jack bardziej zainteresował się nieznajomą.
- Jak masz na imię?
- A czy to naprawdę jest
ważne?
- Skoro najwyraźniej mamy
wspólnie mieszkać, to chyba tak.
- Skoro tak… Jestem Carmen.
- Dość egzotyczne imię –
powiedział lekko złośliwie Skipper.
- Powiedział ktoś, kto ma na
imię Skipper – odparła z niekrytą satysfakcją dziewczyna.
- Tu cię ma! – krzyknęli zgodnie
Neil i Jack.
- A idźcie w … - Jednak nie
dokończył i machnął skrzydłem, zaś reszta zgodnie przybiła sobie piątki.
Wesołą atmosferę przerwał NN,
który pojawił się w drzwiach.
- Co to ma być?! Jesteście
spóźnieni na zbiórkę! Po kolacji, czeka was szorowanie!
***
Dwa pingwiny i dwa delfiny
znalazły się na stołówce, wzięły trochę jedzenia i zajęły miejsce w kącie. Przysiadł
się do nich jakiś wilk i przywitał się:
- Peter jestem. Z oddziału
Starego Aina. Widzę, że jesteście tu nowi.
- Być może – odparł Bulgot.
- Na pewno. Jestem miły i trochę was
wprowadzę. Tam macie największych szpanerów – Przy tych słowach wskazał grupę
wilków i delfinów stojących przy barze i krzyczących w najlepsze. – Tam mózgowców,
dalej przeciętniaków, następnie zwykłych frajerów, zaś na końcu weteranów. Chociaż,
czekajcie… Irisha tam brakuje.
- A kto to ten cały Irish?
- Żywa legenda! Około
dziesięciu lat temu dołączył do Bractwa. Już na starcie miał zdrowo przerąbane,
bo pomimo tego, że był delfinem, to jego skóra nie było niebieska czy szara,
tylko czarna! Zaś Irish kojarzy się z Irlandią, a jak wiadomo, tam ludzie są
strasznie bladzi. Przezwisko uzyskał od swoich kolegów z oddziału. Jednak
trzeba mu przyznać, że świetnie sobie radził. Lecz podczas jednej z misji, coś
poszło nie tak. Kiedy po zwieńczonej sukcesem operacji wracali do bazy, ludzie
polujący na wszelkiej maści walenie ich zobaczyli. I zaczęli strzelać. Podobno,
kiedy Irish wrócił, nie wierzyli, że ciągle żyje. Cały był we własnej krwi. Był
dziurawy jak sito. Nikt inny nie przeżył. Jakimś cudem nasz delikwent ma się
dobrze, choć wygląda jak delfinia wersja Frankensteina. O patrzcie, tam idzie!
Ssak rzeczywiście całe ciało miał
poznaczone głębokimi i płytkimi bliznami, co trochę kontrastowało z kolorem
jego skóry. Miał nieobecny wyraz twarzy, a jego brązowe oczy wpatrywały się w
jakiś odległy punkt, daleko z przodu. Po krótkiej obserwacji skończyli posiłek
i skierowali się w kierunku swojej kwatery, ale przeszkodził im dowódca.
- A wy dokąd moje ptaszyny? I
ssaczyny? Jest w ogóle takie słowo?
- Wątpię…
- Trudno. Zgodnie z
obietnicą, dziś czeka was szorowanie!
- Cholera… - powiedzieli skazańcy
zgodnie.
***
Przyjaciele siedzieli nad
szorowaniem bazy już od kilku godzin i padali ze zmęczenia, a jutro miał być
trening cięższy od dzisiejszego. I jakby tego było mało, NN powiedział, że jak
coś spaprają, to będą szorować, dopóki się nie nauczą, więc starali się z
całych sił, by wszystko lśniło nieskazitelną czystością. Skończyli dopiero o
pierwszej nad ranem i smętnie powrócili do swojego pokoju, od progu padając na
prycze. NN ocenił wyniki ich pracy i uśmiechnął się do siebie. „Potrafią
współpracować. Dobry początek.” – pomyślał z satysfakcją.
C.D.N.
Co sądzicie o kaźni? :P
Czy Irish przypadł wam do gustu?
I'm waiting for your opinions people!!!
PS. A to mały rysunek, który może pomoże wam zobrazować sobie jakoś naszego delfiniego Frankensteina:
Kaźń- dobre słowo:-)
OdpowiedzUsuńAlbo próbujesz mnie wkurzyć i zrobić z NN potwora wbrew moim oczekiwaniom wobec niego, albo po prostu NN już taki jest.
Trochę dziwnie czyta się jak Skipper powoli się zaprzyjaźnia z swoim przyszłym arcywrogiem, ale ciekawie.
Pozdrawiam i niech wena będzie z tobą.
NN miał ciekawy pomysł z tą integracją. Cwaniaczek:D To jest świetny pomysł ukazać, że Bulgot i Skipper kiedyś się przyjaźnili. Ciekawy początek znajomości. Carmen jest super. Bardzo odpowiednia dla Bulgota:D
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na dalszą część;)
NN zachowuje się jak na dowódcę przystało jest dla nich miły, ale też surowy i dobrze :D
OdpowiedzUsuńNo cóż z Hansem chyba też na początku się przyjaźnił więc czemu z Bulgotem nie :P
a czarne delfiny są ;) np. Gracie z SWC jest dość ciemna albo Kai z SWT :P
Czy ja wiem - tak od razu skazańcy? To trochę tak, jakby popełnili jakieś przestępstwo, a nie spóźnili sue na zbiórkę ;).
OdpowiedzUsuńOgólnie rozdział jest świetny. Intrygują mnie te potajemne knowania NN...
Coś nie mam weny na długi komentarz, więc dodam tylko:
Pozdrawiam i życzę jak najwięcej weny twórczej,
Blackie Line
Fajnie wykreowałeś tego Irisha- szkoda tylko, że z bliżej nieznanych mi powodów, przeczytałam jesgo imię jako irisz (fonetycznie) a nie ajrisz, jak powinno być ^^ ogólnie ten irisz-ajrisz-Irish bardzo mi się podoba :D no i czarny delfin- to takie niespotykane!
OdpowiedzUsuńFajnie Carmen dopiekła Skipperowi haha ^^ i ciekawe dlaczego NN tak bardzo chce, żeby razem pracowali..
Super :)
Ha ha
OdpowiedzUsuń