wtorek, 14 maja 2013

"Symphony Of Destruction" Rozdział I: Żółtodzioby


Skipper i Rico przechadzali się uliczkami słonecznego Buenos Aires. Komandosami zostali stosunkowo niedawno i wcześniej, nie mieli okazji tego uczcić, więc zamierzali to zrobić teraz, podczas wolnego. Zmierzali w stronę ulubionej knajpy młodszego pingwina, by zjeść marynowane śledzie i napić się argentyńskiego rumu, w którym obaj gustowali. Weszli w wąską uliczkę, w której się znajdowała. Nie wyróżniała się wyglądem spośród okolicznych restauracji, ale napitek oraz jedzenie były tam świetne. Gdy weszli do baru, powitały ich głośne okrzyki i gratulacje ze strony ich znajomych. Miejsce już na nich czekało, wraz z ich przysmakami. Rozmawiali o swoim teście i pierwszej, niezbyt ciekawej operacji, która polegała na patrolowaniu okolicznych wód, do czasu, aż minie domniemane zagrożenie ze strony rebeliantów z Gwatemali. Po chwili przysiadł się do nich emerytowany komandos, którego wszyscy nazywali Łysy.
- Słyszeliście nowiny? - zapytał.
Pingwiny pokręciły przecząco głowami.
- Otóż sprawa wygląda tak: sytuacja w Gwatemali robi się coraz gorsza i niewykluczone, że trzeba będzie wkroczyć zbrojnie, by zapobiec chaosowi.
- Czyli, że nici z urlopu?
- Raczej tak. Myślę, że za kilka dni ogłoszą mobilizację i większość naszych sił zostanie rzucona do Gwatemali.
- Dzięki za info Łysy - powiedział Skipper, biorąc olbrzymi łyk z kufla.
- Służę pomocą - odparł weteran, po czym wstał i odszedł do swojego stolika.
- I co o tym myślisz Rico? - spytał druha Skipper.
-Blafgrahytruflambort!
- Też tak sądzę. Łysy nie ma zwyczaju się mylić w sprawach operacji.
Dokończyli posiłek, dopili rum, po czym opuścili lokal i skierowali się do dowództwa. Po około godzinie wolnego marszu dotarli na miejsce. Nigdy nie mogli się nadziwić, w jaki sposób, taki wielki ośrodek jeszcze nie został wykryty. Z zewnątrz wyglądało to jak stara rudera, która mogła się rozpaść w każdej chwili. Jednak w środku ciągnęły się setki, jeśli nie tysiące metrów podziemnych tuneli. Po napatrzeniu się na przybytek, weszli do środka. W siedzibie zwierzęcych komandosów panował nadzwyczajny ruch i kiedy tylko chcieli wejść, zostali wygonieni.
- Widzisz Rico? Ten stary wyga nigdy się nie myli - rzekł starszy nielot, gdy znaleźli się w odległości około pięćdziesięciu metrów od budynku.
Odpowiedziała mu pytająca mina kolegi.
- Nie rozumiesz? Robią coś ważnego, czyli przygotowują operację. Wyganiają wszystkich, poza dowódcami, czyli operacja na dużą skalę. A gdzie może być teraz taka operacja? W Gwatemali! - wytłumaczył ptak.
Jego przyjaciel, po krótkim wywodzie ze zrozumieniem pokiwał głową.
- No, to teraz musimy sobie znaleźć jakieś zajęcie do czasu misji.
***
Zgodnie z przewidywaniami Skippera, powiadomienie o mobilizacji przyszło w ciągu kilku dni. Żołnierze mieli się zebrać na lotnisku o dwudziestej trzeciej, po czym mieli zostać przetransportowani do miejsca operacji. Czas oczekiwania dłużył się pingwinom nieznośnie się dłużył, jednak w końcu zaczęła dochodzić godzina dwudziesta druga, więc wyruszyli na lotnisko. Byli tam jako pierwsi, ale nie musieli długo czekać, na to, by pojawili się i inni wojskowi. O dwudziestej trzeciej na porcie lotniczym znajdowało się około trzystu zwierząt. Przełożeni zaczęli rozdzielać przydziały i samoloty. Po jakiejś godzinie wszyscy siedzieli już na swoich miejscach, ale pojazd, w którym byli Rico i Skipper, pomimo tego, że pozostałe już odleciały, nie startował. Zastanawiali się, czym to mogło być spowodowane, gdy nagle do maszyny wpadły dwa nieloty-jeden wysoki i szczupły, mniej więcej w wieku Skippera, a drugi niski i okrągły, młodszy od Rico. Mocno zaaferowani, nowo przybyli zajęli w pośpiechu swoje miejsca. Dopiero teraz Skipper rozejrzał się po samolocie. Poza nim, Rico i spóźnionymi, nie było tam ani jednego pingwina. Było tam za to sporo sokołów. Zobaczył, że jego towarzysz pogrążył się w głębokim śnie, zresztą, tak jak reszta zwierząt znajdujących się w samolocie. Starszy nielot stwierdził, że i jemu przydałby się sen.
***
Na miejsce dolecieli około szóstej nad ranem. Skipper jako jedyny nie spał już od kilku minut. Pozostali obudzili się dopiero, gdy w ich twarzy uderzył chłodny wiatr. Do luku wszedł wysoki, mocno umięśniony pingwin, którego ciało było poznaczone bliznami i krzyknął:
- Wstawać panienki! Koniec łaskotek, wyłazić mi stąd, ale już! Kto nie wyjdzie stąd w ciągu dziesięciu sekund, będzie miał zdrowo przerąbane! - darł się ptak.
Skipper bez zastanowienia wręcz wyleciał z maszyny i stanął na trawie przed nią na baczność. Po kilku sekundach dołączyło do niego kilka sokołów i Rico. Pozostali w samolocie musieli słuchać długiej reprymendy przełożonego. Po zakończeniu przemówienia, dowódca kazał im dołączyć do szeregu i zwrócił się do Skippera:
- Brawo żołnierzu! Ustawiliście się tutaj przed wszystkimi! Jak się nazywacie?
- Skipper, sir!
- Nazwisko?
- Nie mam nazwiska, sir.
- A to czemu? - zapytał zaciekawiony pingwin.
- Moi rodzice zginęli, gdy byłem dzieckiem, sir.
- Dobrze więc, szeregowy Skipper. Uzyskujecie pochwałę, za postawę - rzekł łagodnie nielot, po czym wrzasnął na całe gardło - A teraz, jak już powiedziałem, koniec zabawy! Do bazy głównej jest dziesięć kilometrów, a my już powinniśmy być co najmniej w trzech czwartych drogi! Ruchy, ruchy, ruchy! Nie stać tak! Ruszamy!
Po tych słowach rozpoczął bieg. Skipper i Rico biegli niestrudzenie za nim, podczas gdy, pozostali padali z wycieńczenia. Teren, przez który się przeprawiali, nie należał do łatwych, więc dotarcie do celu zajęło im sporo czasu. Po znalezieniu się na miejscu pingwiny były trochę zmęczone, jednak nie w takim stopniu, jak reszta ich oddziału. Zastali rozgrzewających się towarzyszy broni. Do ich przełożonego podszedł inny pingwin i powiedział:
- DeWard! Co ci tak długo zeszło stary?
- A daj ty spokój. Dwie trzecie tych panienek spało, gdy wylądowali. Tylko kilku ma głowę na karku. Do tego ich samolot spóźnił się o jakieś dwadzieścia minut.
- Czemu?
- A zapomniałem się zapytać - odparł DeWard i zwrócił się do Skippera - Szeregowy, czemu się spóźniliście?
Lekko zakłopotany Skipper odrzekł:
- Nie jestem pewien sir, ale myślę, że mogło to być spowodowane spóźnieniem niektórych pasażerów.
- Których?
Zanim zdołał odpowiedzieć, twarze wszystkich zwróciły się w kierunku wysokiego pingwina i jego druha.
- Rozumiem. Dobrze, z waszą dwójką pogadam później, a teraz trening.
Dało się usłyszeć kilka westchnień.
***
Skipper wraz z Rico weszli do swojej kwatery i padli na prycze. Trening był o wiele cięższy, niż się spodziewali. Ich mięśnie rozrywał ból, a jutro miała czekać ich powtórka z rozrywki. Starszy pingwiny zaobserwował, że w pokoju były cztery łóżka. Po chwili do pomieszczenia wpadły nieloty, które spóźniły się na lot. Przyjaciele podnieśli się z posłań, by powitać nowo przybyłych. Jednak ci, od razu usiedli na swoich miejscach. Trwali przez chwilę w ciszy, którą przerwał Skipper:
- Sory za to, że was wsypałem…
- Nie szkodzi. To była nasza wina - odparł wyższy z pingwinów.
- Czyli nie ma między nami wrogości?
- W żadnym stopniu.
- Świetnie - powiedział z pewną ulgą Skipper, po czym dodał - A jak się nazywacie?
- Ja jestem Kowalski, a mój towarzysz to Szeregowy.

C.D.N.

Liczę na komentarze...

4 komentarze:

  1. O jeny! "Jak pingwiny sie spotkaly?" wedlug pana Maxa Kowalskiego.

    Notka jest genialna, caly cza mam banana na twarzy. Jak przeczytalam "Szeregowy Skipper" mialam taki ubaw, ze hej!

    Czekam na wiecej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę przyznać, iż idzie Ci dużo, dużo lepiej niż na początku. Widać znaczne postępy ^^.
    Poza tym akcja nie dzieje się już aż tak szybko, co jest kolejnym wielkim plusem.
    Podoba mi się Twoja koncepcja przedstawienia opowiadania - dzięki zmyślnemu prologowi zachowujesz ciągłość opowiadanej przez Ciebie historii, jednocześnie wprowadzając ciekawą retrospekcję.
    Ogólnie rozdział jest świetny ;).
    Życzę w takim razie dalszej weny i pozdrawiam,
    Blackie Line

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdecydowanie najlepsza notka w twoim wykonaniu jak do tej pory :D nie mogę przestać się uśmiechać! No i ta końcowa rozmowa, cudna! Wszystko jest logiczne, trzyma się kupy, genialne! No i „Szeregowy Skipper” wymiata. Super odwzorowałeś zachowanie DeWarda. Nie wiem jak to ubrać w słowa, ale Skipper jest genialny w tym opowiadaniu, szczególnie w tej retrospekcji! Genialne to nie odpowiednie słowo, to jest boskie :D Najlepsza przeszłość pingwinów o jakiej czytałam! Gratulację naprawdę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Prawie zdechłam ze śmiechu. Genialna akcja , styl i ogule. Powinnaś napisać książkę.

    OdpowiedzUsuń