Skipper i Rico przechadzali się uliczkami słonecznego Buenos
Aires. Komandosami zostali stosunkowo niedawno i wcześniej, nie mieli okazji
tego uczcić, więc zamierzali to zrobić teraz, podczas wolnego. Zmierzali w
stronę ulubionej knajpy młodszego pingwina, by zjeść marynowane śledzie i napić
się argentyńskiego rumu, w którym obaj gustowali. Weszli w wąską uliczkę, w
której się znajdowała. Nie wyróżniała się wyglądem spośród okolicznych
restauracji, ale napitek oraz jedzenie były tam świetne. Gdy weszli do baru,
powitały ich głośne okrzyki i gratulacje ze strony ich znajomych. Miejsce już
na nich czekało, wraz z ich przysmakami. Rozmawiali o swoim teście i pierwszej,
niezbyt ciekawej operacji, która polegała na patrolowaniu okolicznych wód, do
czasu, aż minie domniemane zagrożenie ze strony rebeliantów z Gwatemali. Po
chwili przysiadł się do nich emerytowany komandos, którego wszyscy nazywali
Łysy.
Pingwiny pokręciły przecząco głowami.
- Otóż sprawa wygląda tak: sytuacja w Gwatemali robi się
coraz gorsza i niewykluczone, że trzeba będzie wkroczyć zbrojnie, by zapobiec
chaosowi.
- Czyli, że nici z urlopu?
- Raczej tak. Myślę, że za kilka dni ogłoszą mobilizację i większość
naszych sił zostanie rzucona do Gwatemali.
- Dzięki za info Łysy - powiedział Skipper, biorąc olbrzymi łyk
z kufla.
- Służę pomocą - odparł weteran, po czym wstał i odszedł do
swojego stolika.
- I co o tym myślisz Rico? - spytał druha Skipper.
-Blafgrahytruflambort!
- Też tak sądzę. Łysy nie ma zwyczaju się mylić w sprawach
operacji.
Dokończyli posiłek, dopili rum, po czym opuścili lokal i
skierowali się do dowództwa. Po około godzinie wolnego marszu dotarli na
miejsce. Nigdy nie mogli się nadziwić, w jaki sposób, taki wielki ośrodek
jeszcze nie został wykryty. Z zewnątrz wyglądało to jak stara rudera, która mogła
się rozpaść w każdej chwili. Jednak w środku ciągnęły się setki, jeśli nie tysiące
metrów podziemnych tuneli. Po napatrzeniu się na przybytek, weszli do środka. W
siedzibie zwierzęcych komandosów panował nadzwyczajny ruch i kiedy tylko
chcieli wejść, zostali wygonieni.
- Widzisz Rico? Ten stary wyga nigdy się nie myli - rzekł
starszy nielot, gdy znaleźli się w odległości około pięćdziesięciu metrów od
budynku.
Odpowiedziała mu pytająca mina kolegi.
- Nie rozumiesz? Robią coś ważnego, czyli przygotowują
operację. Wyganiają wszystkich, poza dowódcami, czyli operacja na dużą skalę. A
gdzie może być teraz taka operacja? W Gwatemali! - wytłumaczył ptak.
Jego przyjaciel, po krótkim wywodzie ze zrozumieniem pokiwał
głową.
- No, to teraz musimy sobie znaleźć jakieś zajęcie do czasu
misji.
***
Zgodnie z przewidywaniami Skippera, powiadomienie o
mobilizacji przyszło w ciągu kilku dni. Żołnierze mieli się zebrać na lotnisku
o dwudziestej trzeciej, po czym mieli zostać przetransportowani do miejsca
operacji. Czas oczekiwania dłużył się pingwinom nieznośnie się dłużył, jednak w
końcu zaczęła dochodzić godzina dwudziesta druga, więc wyruszyli na lotnisko. Byli
tam jako pierwsi, ale nie musieli długo czekać, na to, by pojawili się i inni
wojskowi. O dwudziestej trzeciej na porcie lotniczym znajdowało się około
trzystu zwierząt. Przełożeni zaczęli rozdzielać przydziały i samoloty. Po jakiejś
godzinie wszyscy siedzieli już na swoich miejscach, ale pojazd, w którym byli
Rico i Skipper, pomimo tego, że pozostałe już odleciały, nie startował. Zastanawiali
się, czym to mogło być spowodowane, gdy nagle do maszyny wpadły dwa
nieloty-jeden wysoki i szczupły, mniej więcej w wieku Skippera, a drugi niski i
okrągły, młodszy od Rico. Mocno zaaferowani, nowo przybyli zajęli w pośpiechu
swoje miejsca. Dopiero teraz Skipper rozejrzał się po samolocie. Poza nim, Rico
i spóźnionymi, nie było tam ani jednego pingwina. Było tam za to sporo sokołów.
Zobaczył, że jego towarzysz pogrążył się w głębokim śnie, zresztą, tak jak
reszta zwierząt znajdujących się w samolocie. Starszy nielot stwierdził, że i
jemu przydałby się sen.
***
Na miejsce dolecieli około szóstej nad ranem. Skipper jako
jedyny nie spał już od kilku minut. Pozostali obudzili się dopiero, gdy w ich
twarzy uderzył chłodny wiatr. Do luku wszedł wysoki, mocno umięśniony pingwin,
którego ciało było poznaczone bliznami i krzyknął:
- Wstawać panienki! Koniec łaskotek, wyłazić mi stąd, ale
już! Kto nie wyjdzie stąd w ciągu dziesięciu sekund, będzie miał zdrowo
przerąbane! - darł się ptak.
Skipper bez zastanowienia wręcz wyleciał z maszyny i stanął
na trawie przed nią na baczność. Po kilku sekundach dołączyło do niego kilka
sokołów i Rico. Pozostali w samolocie musieli słuchać długiej reprymendy
przełożonego. Po zakończeniu przemówienia, dowódca kazał im dołączyć do szeregu
i zwrócił się do Skippera:
- Brawo żołnierzu! Ustawiliście się tutaj przed wszystkimi! Jak
się nazywacie?
- Skipper, sir!
- Nazwisko?
- Nie mam nazwiska, sir.
- A to czemu? - zapytał zaciekawiony pingwin.
- Moi rodzice zginęli, gdy byłem dzieckiem, sir.
- Dobrze więc, szeregowy Skipper. Uzyskujecie pochwałę, za
postawę - rzekł łagodnie nielot, po czym wrzasnął na całe gardło - A teraz, jak już
powiedziałem, koniec zabawy! Do bazy głównej jest dziesięć kilometrów, a my już
powinniśmy być co najmniej w trzech czwartych drogi! Ruchy, ruchy, ruchy! Nie
stać tak! Ruszamy!
Po tych słowach rozpoczął bieg. Skipper i Rico biegli
niestrudzenie za nim, podczas gdy, pozostali padali z wycieńczenia. Teren,
przez który się przeprawiali, nie należał do łatwych, więc dotarcie do celu
zajęło im sporo czasu. Po znalezieniu się na miejscu pingwiny były trochę
zmęczone, jednak nie w takim stopniu, jak reszta ich oddziału. Zastali
rozgrzewających się towarzyszy broni. Do ich przełożonego podszedł inny pingwin
i powiedział:
- DeWard! Co ci tak długo zeszło stary?
- A daj ty spokój. Dwie trzecie tych panienek spało, gdy
wylądowali. Tylko kilku ma głowę na karku. Do tego ich samolot spóźnił się o
jakieś dwadzieścia minut.
- Czemu?
- A zapomniałem się zapytać - odparł DeWard i zwrócił się do
Skippera - Szeregowy, czemu się spóźniliście?
Lekko zakłopotany Skipper odrzekł:
- Nie jestem pewien sir, ale myślę, że mogło to być
spowodowane spóźnieniem niektórych pasażerów.
- Których?
Zanim zdołał odpowiedzieć, twarze wszystkich zwróciły się w
kierunku wysokiego pingwina i jego druha.
- Rozumiem. Dobrze, z waszą dwójką pogadam później, a teraz
trening.
Dało się usłyszeć kilka westchnień.
***
Skipper wraz z Rico weszli do swojej kwatery i padli na
prycze. Trening był o wiele cięższy, niż się spodziewali. Ich mięśnie rozrywał
ból, a jutro miała czekać ich powtórka z rozrywki. Starszy pingwiny
zaobserwował, że w pokoju były cztery łóżka. Po chwili do pomieszczenia wpadły
nieloty, które spóźniły się na lot. Przyjaciele podnieśli się z posłań, by
powitać nowo przybyłych. Jednak ci, od razu usiedli na swoich miejscach. Trwali
przez chwilę w ciszy, którą przerwał Skipper:
- Sory za to, że was wsypałem…
- Nie szkodzi. To była nasza wina - odparł wyższy z pingwinów.
- Czyli nie ma między nami wrogości?
- W żadnym stopniu.
- Świetnie - powiedział z pewną ulgą Skipper, po czym dodał - A
jak się nazywacie?
- Ja jestem Kowalski, a mój towarzysz to Szeregowy.
C.D.N.
Liczę na komentarze...
O jeny! "Jak pingwiny sie spotkaly?" wedlug pana Maxa Kowalskiego.
OdpowiedzUsuńNotka jest genialna, caly cza mam banana na twarzy. Jak przeczytalam "Szeregowy Skipper" mialam taki ubaw, ze hej!
Czekam na wiecej.
Muszę przyznać, iż idzie Ci dużo, dużo lepiej niż na początku. Widać znaczne postępy ^^.
OdpowiedzUsuńPoza tym akcja nie dzieje się już aż tak szybko, co jest kolejnym wielkim plusem.
Podoba mi się Twoja koncepcja przedstawienia opowiadania - dzięki zmyślnemu prologowi zachowujesz ciągłość opowiadanej przez Ciebie historii, jednocześnie wprowadzając ciekawą retrospekcję.
Ogólnie rozdział jest świetny ;).
Życzę w takim razie dalszej weny i pozdrawiam,
Blackie Line
Zdecydowanie najlepsza notka w twoim wykonaniu jak do tej pory :D nie mogę przestać się uśmiechać! No i ta końcowa rozmowa, cudna! Wszystko jest logiczne, trzyma się kupy, genialne! No i „Szeregowy Skipper” wymiata. Super odwzorowałeś zachowanie DeWarda. Nie wiem jak to ubrać w słowa, ale Skipper jest genialny w tym opowiadaniu, szczególnie w tej retrospekcji! Genialne to nie odpowiednie słowo, to jest boskie :D Najlepsza przeszłość pingwinów o jakiej czytałam! Gratulację naprawdę :)
OdpowiedzUsuńPrawie zdechłam ze śmiechu. Genialna akcja , styl i ogule. Powinnaś napisać książkę.
OdpowiedzUsuń