czwartek, 23 maja 2013

"Symphony Of Destruction" Rozdział V: Dźwięki Symfonii

I to już koniec. Tego opowiadania.




Skipper
***
Gdy zrozumiałem, że DeWard nie żyje opadłem wyczerpany na ziemię. Zabiłem go. Swojego przełożonego. Pomimo tego, że wiedziałem, iż to było właściwe, czułem wyrzuty sumienia. Jednak w końcu wziąłem się w garść, podniosłem sprzęt i pobiegłem w kierunku frontu. Podczas przedzierania się przez gwatemalską dżunglę czułem olbrzymie zmęczenia, lecz się nie zatrzymałem, bo byłem pewien, że nie mogę tego zrobić. Każda sekunda się liczyła. I wtedy zrozumiałem słowa generała. „Każda kolejna sekunda, jest darem”. Biegłem na oślep, kierując się intuicją. Nie zwracałem uwagi na kolce, które dotkliwie mnie raniły. Pędziłem przed siebie, walcząc z chęcią zatrzymania się, choć na chwilę, by zaczerpnąć tchu. Po jakichś trzydziestu minutach biegu, dotarłem na miejsce. Zobaczyłem prawdziwą wojnę. Nie taką z filmów czy gier. Prawdziwą. Gdzie w miejsce zabitego żołnierza, wchodził kolejny, tylko po to, by po chwili, również zginąć. Nigdy wcześniej ani później nie doświadczyłem czegoś takiego.
Nagle nieopodal dostrzegłem Kowalskiego. Gdybym przybył kilka minut później, nie żyłby. Majaczył, a do tego obficie krwawił. Musiałem usunąć kulę tkwiącą w jego ciele, ale on wbrew moim oczekiwaniom, nawet nie pisnął, a jedynie krzywił się z bólu. Może było to spowodowane tym, że był mocno otumaniony tym wszystkim, może czym innym, ale efekt był taki, jaki był. Dałem mu swoją broń i podałem koordynaty miejsce, w którym Rico wraz z Kathy mieli wyjść z bazy rebeliantów. Potem, zacząłem szukać Szeregowego, przekonany, że znajdę jedynie ciało. Myliłem się. Zastałem go obok sterty zwłok z karabinem w ręku. Wyglądał, jakby przed chwilą, zrobił coś strasznego. Po prostu coś zmieniło się w jego postawie i sposobie bycia. Jemu również przekazałem, gdzie ma się udać, a on posłusznie skierował się we wskazanym kierunku. Rozejrzałem się dookoła. Nagle świat zwolnił, w swoim nieustannym pędzie, pokazując mi wszystko, co działo się dokoła, w najmniejszych szczegółach. Wszędzie leżały trupy. Wszędzie trafiały kule i pociski. Wszystko było ogarnięte chaosem. Kolejni żołnierze pojawiali się i ginęli, kolejne pociski były wystrzeliwane i trafiały lub pudłowały. Kolejne drzewa pochłaniał ogień, dodając scenie upiornej atmosfery. Wszystko płonęło. Wszystko było bezpowrotnie niszczone i zabijane. Stałem w miejscu ogarniając ten widok wzrokiem. Chłonąc oczami tę koszmarną symfonię. Symfonię destrukcji.
***
Kot skutecznie uniknął ataku dwóch pingwinów, a następnie ogłuszył Kathy, uderzając ją w twarz. Upadła nieprzytomna na ziemię. Rico w nagłym przypływie bezgranicznej złości, rzucił się na dachowca. Ten tylko z uśmiechem wyminął ptaka. Nielot uderzył w ścianę. Gdy był otumaniony, ssak podszedł do niego i odwrócił w swoją stronę, przygotowując pazury, do podcięcia gardła Rico. Gdy psychopata zrozumiał co się dzieje, zaczął się rzucać i wiercić, a kot przez przypadek, zamiast zabić ptaka, mocno go zranił, tworząc olbrzymią szramę na jego twarzy. Krew napłynęła Rico do lewego oka, ograniczając mu widoczność. Skoczył w kierunku ssaka, pewny, że tym razem trafi. Mylił się.
***
Kowalski przedzierał się przez gąszcz z wielkim trudem. Był potwornie zmęczony, lecz się nie zatrzymał, bo nie chciał zawieść Skippera, który, nomen omen, uratował mu życie. Trzymał się za swój bok, czując, że ten, nadal krwawi, jednak nie tak bardzo, jak na początku. Mimo zabandażowania rany, strateg był cały ubrudzony krwią. Zarówno swoją, jak i towarzyszy, którzy polegli podczas walki. Gdy dotarł na miejsce, ktoś już tam czekał. Nie miał ochoty na podchody, więc bez skrępowania wyszedł z zarośli, przekonany, że postać, jest jego sojusznikiem. Serce podeszło mu do gardła, kiedy nieznajomy, krzycząc coś, nieznanym mu języku, wycelował w niego broń. Zorientował się, że swojej, pomimo namów Skippera, nie nabił i podniósł ręce. Jednak w tym momencie, z pobliskich krzaków, poszła krótka serio, która natychmiastowo zabiła przeciwnika. Spomiędzy roślin, wyszedł Szeregowy. Od razu było widać, że coś się w nim zmieniło.
- Ty też tutaj? - zadał pytanie naukowiec.
- Jak widać. Ciebie też zgarnął Skipper?
- Tak. I teraz musimy czekać, aż Rico i Kathy wyjdą tymi oto drzwiami, a potem, zwiewać, gdzie pieprz rośnie.
- Niezbyt skomplikowany ten plan.
- I myślę, że to dobrze.
- Wyglądasz jeszcze gorzej, niż zwykle, Kowalski - rzekł szczerze młodzik, gdy spostrzegł krew, którą umorusany był wysoki pingwin.
- Jak widzę, ty również nie próżnowałeś - powiedział ironicznie strateg.
- Ano, nie próżnowałem.
Nagle w słuchawce usłyszeli Skippera:
~ Bardzo to ładne chłopaki, ale skupcie się. Jak was zobaczą, to zrobią z was tatara.
- Hm… Słyszałem, że jest całkiem dobry.
Dało słyszeć się ciche westchnienie.
~ Po prostu nie dajcie się zabić. Proste?
- Myślę, że tak.
~ I świetnie.
Po tych słowach się rozłączył, a dwa nieloty, zajęły swoje pozycje. Dopiero teraz, gdy mogli odpocząć, zobaczyli, że na nieboskłonie nie ma już słońca, tylko księżyc. I do tego pełnia. W tym widoku, było coś, co odprężało, po wszystkich wydarzeniach, które miały dziś miejsce.
***
Rico leżał na posadzce, w stale powiększającej się, kałuży własnej krwi. Kątem oka dostrzegł wciąż nieprzytomną Kathy. Kot zbliżał się do niego pewnym i zdecydowanym krokiem. Był już pewien swojej wygranej. Tak samo, jak nielot, swojej śmierci. Ssak, podszedł do niego i chwytając go za gardło, rzekł z pogardą:
- O nią się nie martw - popatrzył na pingwinkę, a później z powrotem na nielota - zginie mniej boleśnie. Po prostu, w wybuchu.
Ptak ostatkiem sił spróbował zaatakować dachowca, ale on bez większego wysiłku sparował cios.
- Ptaku, chcę, żebyś wiedział, że tym, który cię zabije, jest Nolan.
Po wypowiedzeniu tych słów, uniósł w górę lewą łapę. Pingwin zamknął oczy, oczekując tego, co nadejdzie. Jednak uścisk nagle zelżał. Ptak otworzył oczy i zobaczył Kathy i Nolana, walczących ze sobą. Chciał pomóc dziewczynie, ale doszło do pierwszych eksplozji, które zniszczyły strop, odcinając go od walczących. Wśród wszechobecnego hałasu, Rico zdołał usłyszeć żałosne miauknięcie. W komunikatorze usłyszał głos Skippera:
~ Rico, wynoście się stamtąd!!!
***
Kowalski i Szeregowy widzieli niezliczoną ilość eksplozji, wewnątrz i na zewnątrz budynku, lecz nie mogli w żaden sposób skontaktować się z Rico lub Kathy. Po minucie od pierwszego wybuchu, z bazy wybiegł Rico, zanosząc się kaszlem. Wyglądał naprawdę kiepsko, ale Kowalski był człowiekiem orkiestrą. Oczyścił i zaszył ranę, a następnie spostrzegł smutek na twarzy druha. Chciał go spytać o co, chodzi, ale ten od razu zasnął ze zmęczenia.
- Skipper, mamy Rico. Czekamy na ciebie - powiedział strateg przez komunikator.
~ Pójdźcie do bazy i tam na mnie zaczekajcie. Radzę wam się przespać, bo mamy sporo roboty z samego rana.
- Okej. Widzimy się w bazie.
Trójka pingwinów udała się do opuszczonej już bazy wojskowej. W zasadzie to dwójka, bo psychopata spał, ale w sumie było ich trzech. Gdy znaleźli się na miejscu, skierowali się do swojej dawnej kwatery i zasnęli.
***
- Dołączyłem do nich około trzynastej po południu i wszyscy razem wyjechaliśmy z Gwatemali jak najszybciej się dało. Resztę wiesz - zakończył opowiadanie Skipper.
- Wow - tylko tyle, był w stanie powiedzieć Neil, po tym co dziś usłyszał.
- A teraz, jeśli pozwolisz, udamy się na spoczynek, bo jest już późno.
Neil skinął głową na zgodę i wszyscy się położyli. Ale nie wszyscy zasnęli. Skipper wiercił się na swojej pryczy, nie potrafiąc zasnąć i wyszedł na dwór. Jego brat to dostrzegł i najciszej jak potrafił, wymknął się z bazy. Wychylił głowę na zewnątrz i zobaczył brata patrzącego w gwiazdy. Podszedł do niego, a on powiedział:
- Już dawno zapomniałem, jakie to uczucie. W jednym momencie, zdajesz sobie sprawę, że tak naprawdę jesteś niczym, w porównaniu z ogromem wszechświata. Coś niesamowitego.
- Nie chcę być uparty, ale w swojej historii, pominąłeś jeden, jak mniemam, ważny, epizod.
- Mianowicie? - spytał, nie odwracając wzroku od nieba.
- Co stało się między ostatnim sygnałem od ciebie, a twoim pojawieniem się w bazie. To było około dziesięciu godzin.
- Wiedziałem, że o to zapytasz.
- A więc?
- Nie będę ci owijał w bawełnę - powiedział, po czym westchnął i rozpoczął opowiadanie bratu, jedynego rozdziału historii swojego życia, który zataił przed wszystkimi.
***
Skipper przechadzał się po niedawnym polu bitwy. Wszędzie leżeli zabici, którym upiornego wyglądu dodawało światło księżyca. Wszystko to, przywodziło na myśl Pola Elizejskie, pomimo swego makabrycznego wyglądu. Wiedział, że większość zabitych była dobrymi ludźmi. Wielu z nich znał, ale szukał jednej, konkretnej osoby. Przechodził obojętnie obok osób tak niezwykle zmasakrowanych, że nie dało się ich zidentyfikować. Nie zwracał uwagi na tlące się truchła. Szukał Alex. Wszystko inne, było nieważne. W końcu ją znalazł. Leżała na tym samym pagórku, na który zabrał ją wczoraj, przed operacją. Wziął ją w ramiona i spojrzał jej w oczy. Mimowolnie uśmiechnął się na ich widok, a po jego twarzy spłynęła łza. Przytulił ją do siebie, a potem położył ją na ziemi. Włosy miała posklejane krwią. Swoją. Jej bok obficie krwawił i nie było możliwości zatamowania krwi. Dziewczyna uśmiechnęła się do Skippera. Odwzajemnił gest. Siedział z nią do samego rana, dopóki siły go nie opuściły i nie zasnął, trzymając Alex w ramionach.



THE END



I co myślicie o takim końcu?

6 komentarzy:

  1. Wybacz, ale nie napiszę Ci zbyt wiele. Po prostu nie brak mi słów. To jest świetne. Genialne.
    Nie zmieniaj tej wersji, przynajmniej dla mnie ta się ogromnie podoba ;) Koniec... jest dramatyczny i nieco brutalny, ale doskonały. Jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brutalny? No kaman, czytałaś czwarty rozdział? ;)
      Mi też się podoba, ale zamyka, że tak się wyrażę, możliwości Skippera, jeśli chodzi o związki, w teraźniejszości....
      Bezsensowny komentarz napisałem ;d
      I jeszcze jedno: o godzinie 20:06 dni dzisiejszego, przekroczono magiczną granicę tysiąca wejść!
      Dzięki ludzie! Wymiatacie! :D

      Usuń
    2. Oczywiście, że czytałam;) Co to za pytanie, w ogóle? ;P Jednak ten bardziej wpasował się w mój gust...
      I gratuluję tysiąca wejść. Nabić tyle w tak krótkim czasie... to o czymś świadczy;)

      Usuń
    3. Pytanie w moim stylu! ;)

      Usuń
  2. Wiesz, zabrakło mi już polskich słów aby cię chwalić, więc przejdę na Angielski (jak to dobrze, że znam biegle trzy języki, będzie z czego wybierać ^^)
    FABULOUS! O matko, jak ten kot zrobił Rico szramę- to jest niezwykłe! Wszystko idealnie trzyma się kupy. No i strasznie współczuję Szeregowemu- zrobił coś strasznego, ale w sumie wyświadczył jej przysługę. Nie wierzę, że zostawili Kathy :O
    autentycznie łza mi się w oku zakręciła, jak Skipper objął umierającą Alex. Musiałam wziąć chusteczkę. Podzielam zdanie Neil’a: WOW. Cudowne, poruszające i intrygujące opowiadanie. Masz dar.
    W dodatku, wciąż zapominam się podpisać xd pamiętaj: Ley Wokowoko to Asia z blogu pingwinyzmadagaskaruopowiadania.blog.pl ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Brak mi słow cudo.

    OdpowiedzUsuń