wtorek, 13 sierpnia 2013

Rozdział IX: Αυτό είναι ένα τριφύλλι!

Okej, więc na początku chcę przeprosić za wszystkie błędy, jakie się pojawią, ale piszę na laptopie (a wierzcie mi, wolę komputery stacjonarne). Po tej notce jedziemy z nowym opowiadaniem.W tej notce NIC się nie dzieje. Nie jest za długa. A teraz mi wyjaśnić jedną, bardzo ważną rzecz: JAKIM CUDEM JAKAŚ TAM OBSMARKANA ALEX WYGRYWA W ANKIECIE Z MOIM IRISHEM?! PYTAM SIĘ!!! JAK MOGLIŚCIE?!
A teraz bez dłuższych wstępów, zapraszam do czytania :P


Rozdział IX: Αυτό είναι ένα τριφύλλι!




Od incydentu w sklepie z elektroniką minął tydzień. Komandosi sfałszowali dokumentację już pierwszego dnia, aby ludzie nie zorientowali się, że jednego lemura brak. Pomimo upływu czasu nastrój w bazie się nie zmieniał. Kowalski i Chester zamykali się w laboratorium bez słowa, Skipper wraz z bratem patrolował zoo, Jefferson siedział nad basenem, wpatrując się w taflę wody, na którą nieustannie spadały krople deszczu, Kathy i Rico znikali w parku, a reszta siedziała przy stole w bazie. Jednak najbardziej przeżywał to wszystko dowódca lemurów. Został najbardziej dotknięty stratą. Aaron był nie tylko jego żołnierzem, ale i najbliższym przyjacielem. Z rutyny wyrwało wszystkich nagłe ogłoszenie Neila.

***
W bazie byli już wszyscy - nawet Jefferson - poza Skipperem i Neilem. Dochodziła godzina dziesiąta rano, więc większość komandosów już się obudziła, zjadła śniadanie i zajęła sobą. Wszyscy poza lemurzym dowódcą siedzieli przed telewizorem i oglądali wiadomości, które nie napawały optymizmem, bowiem nieustannie padający deszcz sprawił, że poziom wody w rzece zaczął się drastycznie podnosić. Nagle do siedziby żołnierzy wpadli Skipper i Neil, którzy byli cali mokrzy. Otrzepali się z wody, podeszli do stołu, pospiesznie zjedli rybę, a następnie starszy z pingwinów oświadczył:
- Jutro wyjeżdżam.
- Co? - spytali wszyscy poza dowódcą nielotów.
- Słuchajcie, Neil ma firmę i musi jej przypilnować. Może jeszcze kiedyś do nas przyjedzie, ale raczej niezbyt szybko - wyjaśnił pokrótce lider.
- Ale teraz? - zadał pytanie, z nadzieją w głosie, Szeregowy.
- Niestety tak - odparł Neil.
- Jutro pojadę z Neilem na lotnisko, polecę z nim do Rosji i wrócę. Kowalski, na czas mojej nieobecności, wy pełnicie rolę dowódcy w naszym oddziale. I bez żadnych głupot, jasne?
- Tak jest szefie - odrzekł machinalnie strateg.
- Świetnie, rozejść się.
Każdy poszedł w swoim kierunku, ale Skipper powstrzymał naukowca i kazał mu podejść, po czym szepnął mu na ucho:
- Uważajcie na Jeffersona.
***
Skipper
***
Z zoo wyjechaliśmy jeszcze zanim ktokolwiek się obudził. Pożyczyliśmy nasze auto, które Rico i Kowalski zdążyli nieco ulepszyć przez ostatni miesiąc. Już nie było różowe, o nie! Chociaż Szeregowy mocno nad tym ubolewał. Teraz było czarne, a w wielu miejscach dało się dostrzec rozmaite wściekle czerwone wzory - na drzwiach kierowcy znajdował się skorpion, stojący w pozycji gotowej do ataku. Z drugiej strony pojazdu dało się ujrzeć kobrę, szykującą się do rzucenia się na przeciwnika, jakim był niewielki dingo, który ulokowany był kilka centymetrów przed kołem. Poza tym, na całym samochodzie były rozmaite zwierzęta - sokół, wilk, rekin, osa i wiele innych - a także, na prośbę Chestera, nazwy kilku z jego ulubionych zespołów. Na antence, na której niegdyś widniała wesoła buźka, została zamocowana plastikowa bomba. Ogólnie, auto prezentowało się całkiem nieźle.
Wyjechaliśmy na ulicę, niezwykle śliską, przez ciągły deszcz. Mijaliśmy auta ludzi bez większego trudu, bowiem nie jechały zbyt szybko, ze względu na złą pogodę. Na lotnisko dotarliśmy po trzydziestu minutach, a do odlotu zostało nam jakieś dwadzieścia minut. Zlokalizowaliśmy samolot, którym mieliśmy lecieć i dostaliśmy się do luku bagażowego. Ulokowaliśmy się wygodnie między wielką, brązową, walizką jakiejś Niemki, a klatką z dwoma jamnikami, ubranymi w kraciaste sweterki. Najwyraźniej nie pochodziły ze Stanów, bo mówiły w jakimś dziwnym języku, najwyraźniej się kłócąc.
Pomimo tego, że dopiero niedawno się obudziłem, poczułem, że ogarnia mnie potrzeba snu. Tak, ja też czasem śpię.
***
***
Do Moskwy dolecieli o piętnastej. Firma Neila była położona blisko lotniska, więc dotarcie do niej nie zajęło nielotom jakoś dużo czasu. Kiedy się przed nią znaleźli, starszy z ptaków zatrzymał się i patrzył pusto przed siebie.
- Coś się stało Neil? - zapytał Skipper.
- Nie, ale... Cholera, sam nie wiem, muszę się nad tym wszystkim zastanowić Skipper.
- Ale nad czym?
- Nad sobą. W tej chwili wydaje mi się, że całe moje życie przez ostatnie dwanaście lat zostało zmarnowane.
- Co masz na myśli?
- Jak to co? Nie czuję sensu swojego istnienia. Tak, jakbym był tu całkowicie niepotrzebny.
- Nawet tak nie mów. Jesteś moim bratem, a ja jestem twoim i pamiętaj, że zawsze będę cię wspierać.
- Dobrze wiedzieć - odpowiedział Neil, w nieco lepszym nastroju.
Po tych słowach skierował się w kierunku, starych, pordzewiałych, masywnych drzwi. Kiedy obaj znaleźli się w odległości kilku metrów od celu, budynek wybuchł, odrzucając ich kilkanaście metrów do tyłu. Pingwiny podniosły się po chwili, całkowicie obolałe, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą była firma Neila.
- Nic tu po nas - oznajmił cicho Skipper.
Jego brat skinął nieznacznie głową. Kiedy skierowali się na powrót w stronę lotniska, coś spadło na ziemię, kilka centymetrów przed nimi. Był to mały kawałek czarnego granitu, z przywiązanym kawałkiem starego, pożółkłego papieru. Młodszy komandos podniósł kamień i odwiązał sznurek, patrząc przy tym w górę. Ujrzał orła, odlatującego w kierunku miasta. Rozwinął kawałek papieru, chroniąc go przed deszczem. W środku znalazł... czterolistną koniczynkę. Na karteczce było zapisane starannym, ozdobnym pismem: "Zatrzymajcie ją. Przyda wam się."


C.D.N.


Sory, że tym razem tak bezczelnie krótko, ale nie chciałem tego kończyć w innym momencie ;P
Następna notka zacznie już kolejne opowiadanie, w którym [na złość wam] nikt nie zginie. Nowa nota pojawi się może i dzisiaj (zależy ile będę miał czasu :P), ale nie będzie powalać długością, bo będzie jedynie prologiem xD A teraz tradycja:
Jak myślicie, kto zrobił ten prezent chłopakom?

I'm waitin' for comments.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz