Chapter II: Syndrom Poimprezowy
Kowalski powoli otworzył oczy. Gdy tylko do strzępków jego świadomości zaczęły docierać jakiekolwiek bodźce, poczuł ból, ogarniający całe jego ciało. Czuł, jakby jego klatkę piersiową ktoś przypiekł na wolnym ogniu, jakby całą noc biegał po rozżarzonych węglach, bez jakiejś konkretnej osłony na stopach, ogólnie, całe jego jestestwo rozrywał ból. Jednak najbardziej we znaki dawała mu się głowa. Miał wrażanie, że wewnątrz jej jeździły niezliczone pociągi, albo jakby ktoś uderzał w nią ciężkim młotem.
Podniósł się do pozycji siedzącej w
wielkim wysiłkiem i poczuł, że go mdli, ale powstrzymał wymioty. Nieprzytomnym
wzrokiem rozejrzał się po apartamencie. W zasadzie po tym, co jeszcze wczoraj
było apartamentem. Mebli nie było; to znaczy, były, ale w kawałkach, które
walały się po całym pokoju. Z pobliskiego fotela unosił się dym, który nie
znajdując ujścia, zatrzymywał się pod sufitem. Na ścianie po swojej lewej
dostrzegł narysowaną tarczę, namalowaną czerwoną farbą. Wbite w nią były chyba
wszystkie sztuki broni białej, jakie znajdowały się pomieszczeniu, gdy
przyjechali, a może i więcej. Na samym środku, było wbite auto, podobne do ich
własnego, ale nieco inne. Zdecydowanie inne kolory, a do tego było strasznym
rzęchem. Po podłodze walały się butelki, puszki, opakowania po pizzy, strzępki
czerwonej wykładziny, wypchane ryby, części samochodu i jeszcze od groma innych
rzeczy. Jedna z plazm, która wisiała na ścianie, była całkowicie popękana, a
drugiej nie dało się dostrzec. Okazał się, że Kowalski własnie siedział na jej
szczątkach; bo plazmą już tego nazwać się nie dało. Poczuł lekkie ukłucie na
plecach. Odwrócił się, ale nikogo za nim nie było.
Gdy zakończył oględziny, wstał jeszcze
wolniej, niż poprzednio i skierował się w kierunku kanapy. Z trudem utrzymywał
się na nogach, a kiedy na jego drodze znalazła się zwinięta kołdra, nawet nie
próbował jej ominąć, ale ku swojemu zaskoczeniu, napotkał opór i runął jak
długi na ziemię. Spod nakrycia dało się usłyszeć tylko ciche jęknięcie. Po
chwili z mroku kołdry wyłonił się Skipper, który był w takim stanie, jak
Kowalski. Kiedy dowódca ujrzał stratega, zaśmiał się, w miarę możliwości.
- I z czego tak rżysz? - spytał
niewyraźnie naukowiec, ale pomińmy problemy z wymową.
- Spójrz w dół.
Dryblas nieco podejrzliwie wykonał
polecenie i zamarł. Na jego klatce piersiowej było tylko kilka marnych piórek.
- Co jest?!
- Nie wiem, ale łeb mnie nawala jak
jeszcze nigdy - po tych słowach, lider odrzucił z siebie ciepłe okrycie. Tym
razem to Kowalski się zaśmiał i zasalutował, przejeżdżając skrzydłem po głowie
rzekł:
- Chylę czoła.
- A tobie o co chodzi wesołku?
- Bo dosłownie świecisz przykładem - przy
tych słowach strateg wskazał na czubek głowy.
Skipper dotknął wskazane przez kolegę
miejsce, i faktycznie - nie miał tam żadnych piór. Wyższy z pingwinów opadł na
kanapę i westchnął.
- Co jest kurna grane?
Nagle do pokoju wpadł Szeregowy, potykając
się o wszystko na swojej drodze i tworząc niewyobrażalny hałas. Do tego na
koniec wpadł w marmurowy blat. Koledzy podbiegli (no, może 'podbiegli', to za
mocne słowo) do niego, by sprawdzić czy nic mu się nie stało.
- Szeregowy, wszystko gra?
- Wszyściusieńko - wypowiedziawszy to,
odwrócił się w stronę rozmówców, a ci oniemieli. - O co chodzi? Mam coś na
dziobie?
Przyjaciele nic mu nie odpowiedzieli, ale
starali się powstrzymać śmiech. Młodzik poszedł w kierunku lustra, a kiedy już
się przed nim znalazł, dało się słyszeć:
- O ja pierdolę...
Dlaczego tak się zachowywali? Bowiem na
prawej połowie części młodego znajdował się tatuaż, który przechodził na dziób.
Zaczynał się nad prawym okiem, a kończył na końcu dzioba. Był to zwykły wzór,
jakich wiele, ot typowy tatuaż.
- Co jest grane?! - krzyknął poirytowany
żołnierz. - I czemu nie macie piór?
- Żebyśmy to kurna wiedzieli.
Rozmowę przerwał Neil, który w
międzyczasie znalazł się w pokoju.
- Czy ktoś mi wyjaśni, dlaczego wyglądam
jak baba?
Rzeczywiście, brat Skippera miał na sobie
stanik, stringi, kokardę, okulary przeciwsłoneczne, szminkę, kolczyki,
naszyjnik i bransoletkę - wszystko różowe. Zaczął pospiesznie zdejmować z
siebie wszystkie rzeczy, ale Kowalski zakrzyknął:
- Nie zamawialiśmy striptizu. A
przynajmniej nie przy Szerciu.
- Nosz ja nie mogę, nie nazywaj mnie
'Szerciu'.
- Dobra, tak mi się wyrwało.
- No, więc się rosół nie odzywaj
Najstarszy z nielotów aktualnie próbował
zmyć szminkę z dzioba, ale nie przynosiło to oczekiwanych efektów. Opadł
zrezygnowany na fotel i podniósł pobliską butelkę, w której było jeszcze nieco
wódki. Wtem z sufitu coś na niego zeskoczyło, drąc się jak opętane.
- Cholera, zdejmijcie to!
Na dźwięk głosu pingwina, stwór z niego
zeskoczył na pobliski fotel. Był to mały lemur, ubrany w spodenki na szelkach,
koloru ciemnoniebieskiego.
- Lemurek! - zakrzyknął uradowany
Szeregowy i chciał wziąć malucha na ręce, ale ten wydał z siebie niski gardłowy
dźwięk, przypominający warczenie. - Wredna małpa.
Kowalski oddalił się od towarzyszy i
skierował się w stronę łazienki, spod drzwi której wylewała się woda. Niepewnie
otworzył drzwi i od razu tego pożałował. Bowiem w środku stała woda, aż pod sam
sufit, która od razu szerzej otworzyła drzwi i wlała się z hukiem do
apartamentu. Po chwili, gdy wszyscy już wstali, Skipper podszedł do naukowca i
walnął go w twarz.
- A to za co?
- Za to, że nie myślisz.
Rodzącą się kłótnie przerwał mężczyzna,
który nie wiedzieć jak pojawił się w pokoju.
- Cześć w gnoje zawszone! - Po
wypowiedzeniu tych słów samiec wydry uderzył Skippera z całęj siły w brzuch. -
To ja wam daję towar, a wy mnie zamykacie w kiblu?!
Reszta ptaków obezwładniła nieznajomego, a
Kowalski nachylił się i powiedział:
- Słuchaj, nie mamy pojęcia, co tu się
stało i cokolwiek ci zrobiliśmy, jest nam bardzo przykro... Jak godność?
- W kulki sobie lecisz? - Ssak uderzył
naukowca głową, a ten niemal odleciał do tyłu.
- Dobra, uspokój się - zaczął Skipper. -
Jak się nazywasz?
- Wy naprawdę NIC nie pamiętacie? - spytał
zdziwiony.
- Nie.
- Eh, no dobra - odparł już nieco
rozluźniony przybysz. - Jestem Rivers. Wczoraj potrzebowaliście towaru i
przyszliście do mnie, przy okazji wyciągając mnie na imprezę.
- Mówiąc 'towar' masz na myśli...
- Narkotyki.
- Szlag. No nic. Chłopaki, możecie już go
puścić.
Pingwiny posłusznie wykonały polecenie, a
samiec wstał u rzucił się na kanapę.
- Rivers, możesz nam wszystko opowiedzieć?
- Jasne, tylko walnę sobie nieco, na
poskładanie myśli do kupy - przy wypowiadaniu tych słów, wysypał na stół nieco
białego proszku, wyrównał go nożem i wciągnął nosem. - Czy jesteście gotowi na
najlepszą historię w całym swoim... - zaczął, ale nie dokończył, bo nagle
upadł.
- Rivers? Rivers? - Kowalski sprawdził
puls. - Kurwa, nie żyje.
C. D. N.
I jak tam się podobało? xd
A to dopiero początek tej 'przygody' xD
Czekam na wasze komentarze ;)
Jesteś autentycznie mistrzem! Jeszcze nigdy nie czytałam tak zajebiaszczej, a zarazem tak „wydoroślałej” notki. Nadajesz bajce dla dzieci inny wymiar, dzięki tobie są realistyczne i interesujące. Scenka przepiękna – uwielbiam Kac Vegas więc „przebudzenie” baaardzo przypadło mi do gustu ^^ Najbardziej mi się podobał Szerciu (ups, sorki: Szeregowy) jak stanął przed lustrem xD wszyscy inni przedstawiają go jako maluszka, grzeczną i ułożoną fajtłapę, a mi się podoba taki niegrzeczny ^^
OdpowiedzUsuńJeszcze ci extra wyszedł ten tekst: „- Nosz ja nie mogę, nie nazywaj mnie 'Szerciu'.
- Dobra, tak mi się wyrwało.
- No, więc się rosół nie odzywaj”
Hahaha to było piękne ;D
no i scena kulminacyjna była boska. Trzyma w napięciu, ale rozbawiła mnie prawie do łez :) cudowna, jak zawsze! :*
Czyli widziałaś? Szacuneczek xD
UsuńDZięki xd
Ale zakończenie historii będzie na sam koniec ogólny :O
O jezu ale impreza była. Teraz się nie dziwię że Skipper nie nawidzi chodzić na imprezy.
OdpowiedzUsuń